W ciągu najbliższego roku świat nauki i wiary – a mowa o wszystkich religiach monoteistycznych – czeka spór o znaczeniu fundamentalnym. Będzie to spór o to, czy ludzkość oraz otaczająca nas rzeczywistość jest realnym dziełem Stwórcy, czy – jak uważa coraz więcej naukowców – niczym więcej, niż symulacją komputerową z arbitralnie narzuconymi regułami oraz losem jednostek już dawno opisanym, bez względu na to, jakie decyzje w naszym życiu będziemy podejmować. I choć teoria Wielkiej Symulacji brzmi, jak scenariusz filmu SF, dowody na to, że Wszechświat nie jest prawdziwy są delikatnie mówiąc… mocne.
Są do dowody, których słuszność przyznał m.in. nieżyjący już, największy po Albercie Einsteinie, fizyk i astronom, prof. Stephen Hawking. I choć o teorii symulacji głośno zrobiło się dopiero w ostatnich latach, pierwsze dyskusje o takiej możliwości toczyły się na wiele lat przed zrealizowanym z rozmachem przez braci Wachowskich „Matrixem”. Oni sami przyznali, że pomysł na ten film wziął się właśnie z toczących się w świecie nauki rozważań.
Obecnie fakt, że jesteśmy symulacją komputerową zakładają instytucje tak poważne, że trudno zarzucić im zbytnie rozmarzenie. Wystarczy wymienić choćby NASA, czy Bank of America…
Pierwszym naukowcem, który jak najbardziej poważnie zaczął rozważać realność otaczającej nas rzeczywistości był kosmolog i fizyk, prof. Alan Guth z Massachusetts Institute of Technology. To właśnie on sformułował hipotezę inflacji kosmologicznej, która była jedną z części teorii Wielkiego Wybuchu. Dzisiaj wiadomo już, że dowody na początki znanego Wszechświata w wielkiej eksplozji początkowej osobliwości, w wyniku której powstały czas oraz trzy wymiary przestrzeni a także materia i oddziaływania pomiędzy nią, są na wyciągnięcie ręki. Należy do nich mikrofalowe promieniowanie tła, zjawisko szumu radiowego docierającego do nas z każdej strony Wszechświata. Przeciętny człowiek może ów szum obserwować na odbiorniku telewizyjnym, do którego nie podłączy anteny. Owo śnieżenie na ekranie jest właśnie promieniowaniem tła. To, jak ustalili fizycy, echo Wielkiego Wybuchu odbite od granic tworzącego się i rozszerzającego Wszechświata. Rozszerzanie się Wszechświata (poprzez autokreację przestrzeni) potwierdza zaś przesunięcie ku czerwieni obserwowanych w spektroskopach widm odległych galaktyk, które uciekają od nas ze stałą bezwzględną prędkością. Ale ów żelazny dowód na powstanie i ewolucję kosmosu paradoksalnie stał się również dowodem na to, że być może nic co obserwujemy nie jest prawdziwe – o czym za chwilę.
Sposób na paradoksy
Za prekursora symulacyjnej teorii istnienia Wszechświata i życia uznaje się obecnie brytyjskiego filozofa Nicka Bostroma, profesora Uniwersytetu w Oxfordzie. Swoje spostrzeżenia opisał w pracy naukowej pod wiele mówiącym tytule „Modelowanie”. Opisał w niej sposoby i powody tworzenia tak zaawansowanych symulacji, w których istnieją nie tylko całe społeczności, ale wiele światów. Według zespołów, z którymi pracował przyjęcie założenia, że jesteśmy zaprojektowaną symulacją, rozwiązuje wiele niespójności kosmosu oraz paradoksów, o które co i raz potykają się fizycy i astronomowie. Należy do nich choćby paradoks Enrico Fermiego, który przekonywał, że wielkość i wiek Wszechświata sugeruje, że musiało istnieć (być może wciąż istnieje) wiele zaawansowanych cywilizacji pozaziemskich. Jednak tej hipotezie przeczy brak jakichkolwiek śladów ich istnienia. Co więcej, również dzisiaj powinno istnieć wiele cywilizacji, których rozwój technologiczny pozwoliłby na to, żebyśmy mogli je wykryć – podobnie, jak one mogłyby wykryć nas choćby dzięki naszej emisji radiowej i telewizyjnej oraz produkcji energii. Niestety, pomimo stałych obserwacji Wszechświata we wszystkich zakresach fal promieniowania, nie udało się odkryć żadnego śladu takiej cywilizacji. Czy to oznacza, że ludzkość jest jedynym inteligentnym życiem we Wszechświecie? To wydaje się mało prawdopodobne, jeżeli weźmiemy pod uwagę, że tylko nasza galaktyka, czyli Droga Mleczna składa się z miliardów gwiazd. A podobnych do niej galaktyk jest mniej więcej tyle samo, co gwiazd w naszej. Słońce zaś, o którym z pewnością wiemy, że jest gwiazdą sprzyjającą życiu, jest gwiazdą ciągu głównego, czyli reprezentantem najczęściej występującego typu gwiazd w galaktyce. A istnienie planet – co wiemy po odkryciach ostatnich dwóch dekad – jest w kosmosie bardzo powszechne.
Jeżeli jednak jesteśmy symulacją komputerową, wielkim eksperymentem, to istnienie życia gdziekolwiek indziej jest niepotrzebne. Wystarczy, że ludzie nie są i nie będą w stanie dotrzeć tam osobiście.
Granice symulacji
To przywiązanie do Ziemi i jej bezpośredniego sąsiedztwa jest jednym z warunków udanej symulacji. Udanej, czyli takiej, której obiekty nie zorientują się, że są niczym więcej, niż symulacją.
– Dowodem na to, że jesteśmy symulacją może być mechanika kwantowa i jej zasady mówiące o tym, że żadna cząsteczka nie ma określonego stanu, chyba że akurat na nią spojrzymy – wyjaśnia Rich Terrile, dyrektor Jet Propulsion Laboratory w NASA. – Krótko mówiąc widzimy wyłącznie to, co oczekujemy zobaczyć i dzieje się to wyłącznie wtedy, kiedy na to patrzymy.
Dalej Terrile wyjaśnia, że obecnie komputery amerykańskiej agencji kosmicznej pracują z wydajnością dwukrotnie większą od ludzkiego mózgu. Jeżeli oprzemy się na Prawie Moore’a, które mówi, że moc obliczeniowa komputerów podwaja się co dwa lata, za mniej niż dekadę będzie można obliczyć symulację całego ludzkiego życia w czasie mniejszym niż trzy tygodnie.
Koledzy szefa JPL dodają, że warunkiem tak złożonej symulacji, jaką mielibyśmy być jest ukrywanie faktu, że jesteśmy symulacją. Polegać ono miałoby na tym, że poza poszlakami symulowane obiekty (czyli ludzie) nie będą w stanie zdobyć twardych dowodów na to, że poza symulacją jest coś więcej. Tu, jako dowód, naukowcy z NASA podają właśnie mikrofalowe promieniowanie tła, które wspomnieliśmy na początku. Jest to promieniowanie odbite od granic Wszechświata, echo Wielkiego Wybuchu. A granice Wszechświata są jednocześnie granicami symulacji. Nie jesteśmy bowiem w stanie przekroczyć ich, ponieważ poza nimi nie istnieją czas i przestrzeń, przestają istnieć jednocześnie wszystkie prawa fizyki. Zgodnie z obecną (niemałą) wiedzą o fizyce granice Wszechświata są granicami wszystkiego. Dalej nie ma nic bo po prostu nie ma przestrzeni i czasu.
Bóg wyklucza symulacje
Zakładając, że jesteśmy symulacją, pojawia się oczywiście pytanie kto i po co stworzył nasz świat. Po naukowej dyskusji, jaka odbyła się w kwietniu 2016 roku w amerykańskim Muzeum Historii Naturalnej, Bank od America wydał specjalne oświadczenie, w którym przyjął, że rzeczywistość może być symulacją oraz, że – jeżeli tak jest – jest symulacją stworzoną przez nas samych.
„Jednym z argumentów na poparcie tej hipotezy było to, że już w tym momencie zbliżamy się do fotorealistycznych symulacji 3D, w których mogą brać udział jednocześnie miliony ludzi. Można sobie wyobrazić, że przy rozwoju sztucznej inteligencji, wirtualnej rzeczywistości i mocy obliczeniowej członkowie przyszłych cywilizacji zdecydowali się przeprowadzić symulację życia swoich przodków” – dowodzi Bank w oświadczeniu.
Uczestnicy dyskusji uznali zaś, że symulacja, w której żyjemy, powstała ponieważ zaawansowana ludzkość chciała zbadać, w jaki sposób żyli i rozwijali się jej przodkowie (czyli my), z powodów etycznych, lub w celu określenia scenariusza, który byłby najkorzystniejszy dla rozwoju ludzkości. W każdym z tych przypadków życie społeczeństw, a nawet jednostek byłoby zdeterminowane i przesądzone z góry. To stawia pod dużym znakiem zapytania kwestię naszej wolnej woli. A to już zamach na teologię.
– Nie oszukujmy się, szanse na to, że nie jesteśmy symulacją są nikłe. Jak jeden do kilku miliardów – mówi Elon Musk, złożyciel PayPala, Space X i Tesli i współtwórca projektu OpenAI, którego celem jest rozwój sztucznej inteligencji w taki sposób, aby nie szkodziła ludziom.
Razem z kilkoma przedsiębiorcami z Doliny Krzemowej bierze udział w projektach, które mają stworzyć podobną symulację oraz potwierdzić „obecną” i wyjrzeć poza nią.
Wszystkie bez wyjątku religie monoteistyczne odrzucają teorię symulacji. Nie dlatego, że twórcą Wszechświata miałaby być istota żywa podległa prawom fizyki – choć przecież Bóg zarówno w judaizmie, w chrześcijaństwie i islamie panuje nad tymi prawami – ale właśnie dlatego, że nasz los i podejmowane przez jednostki i społeczeństwa decyzje miałby być zdeterminowane i zaprogramowane z góry. To zaś oznaczać może tylko tyle, że wolna wola człowieka jest niczym więcej, niż mrzonką. A nasze życie snem. Nie naszym – co warto podkreślić.
– Stanowczo odrzucamy możliwość, że każde uczucie, każde wspomnienie może zostać wygenerowane przez superkomputery, zaś nasze życie i świat stworzone przez Boga jest produktem wysoce zaawansowane kodu komputerowego – zgodnie mówią kapłani największych religii. Wskazują na mistyków, którzy odczuwali Boga i potrafili przekazać to swoimi braciom. Dodają, że miłości i złożoności piękna ludzkiej nie da się zaprogramować.
Paweł Pietkun