Słowo „sekta” kojarzy się ze szkodliwymi ugrupowaniami religijnymi wabiącymi ludzi przez.
jedynozbawcze ich zdaniem orędzie, robienie pozyskanym członkom nadziei na lepszą przyszłość, której nie dostąpi nikt, kto do nich nie wstąpi (a jakie kary i szkody ktoś taki poniesie!), wyłudzanie pieniędzy i innych świadczeń od nowo pozyskanych wiernych.
Sekta religijna naucza, że dołączasz do grona wybranych, masz przywilej pełnienia ważnej misji, a na koniec człowiek jest wyzyskiwany i wie, że w razie odejścia nie odnajdzie się w społeczeństwie. Świetne pranie mózgu.
Ale istnieją jakby sekty ekonomiczne, które stawiają na kult sukcesu, a ten, komu się nie powiedzie traktowany jest z pogardą.
Niektóre partie polityczne też stają się jakby sektami.
Ale czy z edukacji nie można zrobić sekty? Owszem. Bo zwolennicy edukacji, zwłaszcza przedstawiciele różnych uczelni też mówią, piszą coś o elitach, o perspektywach, jakie daje ich szkoła (czytaj – firma edukacyjna), że jesteś jednym z lepszych i inne miłe dla słuchaczy rzeczy. Część ich teorii się sprawdza, albo i nie.
Gdy jednak nie powiedzie Ci się, gardzą Tobą jako nieudacznikiem, przypisują Ci płytkie pobudki, nieuctwo, próżność, w lepszym przypadku nieprzemyślaną decyzję o wstąpieniu na tę uczelnię.
Będą mówić: trzeba się dalej kształcić, rozwijać (a więc: dawać pieniądze za kolejne nadzieje) i tak bez końca.
Czy demonizuję edukację? Skądże, przekonuję, że wykształcenie musi się opłacać, wskazuję na potencjalne nadużycia, jakie się na nim czyni i nawołuję do umiaru w decyzjach o kształceniu, polityce, stosunku do pieniędzy i religii.
Cokolwiek robisz, rób z przekonaniem, by albo cieszyć się z sukcesu, albo mieć pretensje do samej/ samego siebie, a nie do hord nawiedzonych, nieomylnych na pozór doradców, którzy, w razie powodzenia, mówią: „Masz to dzięki mnie!”. Ale w razie niepowodzenia, mało kto z nich przyzna: „Myliła/em się, przepraszam” i porzucają Cię szukając kolejnych ofiar.
Karol Kuligowski