Następną nacją, która zasiliła nasz sowchoz (po Polakach) byli Rumuni. Przywieziono ich z Mołdawii i Besarabii. Kontakt z nimi był możliwy, gdyż znali język małoruski. Trzeba koniecznie zaznaczyć, że Rosjanie i Mahometanie mieszkający wokół naszego sowchozu byli ludźmi uczciwymi. Tam nie było zamków przy drzwiach, bo nikt do nikogo nie szedł z niecnym zamiarem. Pilnowanie ziemianek zaczęło się właśnie po przyjeździe Rumunów. Ginęło wszystko w zasięgu ich ręki lub pozostawione bez opieki.
Następnym narodem przesiedlonym byli Czeczeńcy. Pamiętam jak dzisiaj – mężczyzn wysokich jak topole, eleganckich – czapki karakułowe, pasy nabijane srebrem, buty z cholewami. Przywieźli ich u schyłku lata, które i tak trwało krótko. Nie zdążyli się przystosować do nowych warunków. Niewielu ich przetrwało pierwszą zimę. Widziałem dzieci czeczeńskie jak boso, w śniegu po kolana, biegły na pole wygrzebywać korzenie łopianu. Mam ten straszny widok jeszcze przed oczami. Z trzech narodów, które przeżyły zsyłkę najlepiej przystosowali się Polacy. W czasie pobytu w tej miejscowości zmarł tylko sędziwy Pan Buszydło, który mógł jeszcze pamiętać powstanie styczniowe. Jego syn, kapitan Adam Buszydło, został zamordowany przez NKWD w Starobielsku.
Wiosna na stepie nadchodziła gwałtownie. Bezchmurne niebo, słońce, olbrzymie zwały śniegu, które zalegały nad osadą tak grubą warstwą, że spod nich widać było tylko kominy i przekopane tunele służące do komunikacji, zaczynały się gwałtownie topić. Te masy wody spływały w najniżej położone części stepu. Tworzyło się sezonowe jezioro tzw. liman. Nad brzegami zjawiały się masy ptactwa wodnego I zakładały gniazda. Ludność masowo chodziła nad liman i zbierała jajka.
Przypominam sobie wiosenny barszcz z pokrzywy z jajkami dzikich kaczek. W miarę jak step wysychał, zaczęła rosnąć trawa, wówczas władze sowchozowe wysyłały ekipy kosiarzy na kosiarkach, które ciągnęły woły. Praca trwała od brzasku do zmierzchu. Trzeba było się spieszyć, bo można było zebrać tylko jeden pokos, wysuszyć, poukładać w sterty i pozostawić aż do zimy. W miarę jak step wysychał, tworzyły się pękliny, w których mogły sobie woły połamać nogi, dlatego zwoziło się siano gdy już śnieg pokrył step. Warto wspomnieć, że wiosną step zakwitał tulipanami w różnych kolorach. To był prawdziwy raj dla dzieci. Grupami szły w step wyrywać cebulki tulipanów i z wielkim apetytem zjadać. Taki wypad nazywał się Pajdiom kuszat buzliki (Chodźmy jeść cebulki tulipanów). Jeśli tutaj było to dla przyjemności, bo smak tych cebulek jest słodki, nie mogłem za to się przełamać na innej eskapadzie, która polegała na jedzeniu kłączy tataraku. Do dzisiaj czuję w ustach smak obrzydliwej zgniłej wody (choć sam zapach kłączy mógłbym porównać do bananów). Tutaj już nie wchodziła w grę przyjemność – to głód do tego zmuszał. Nazywało się to Idiom kuszat kamysz.
Nie potrafię w tej chwili powiedzieć, w jaki sposób dotarła do nas wiadomość z USA, że mieszkańcy stepów, wielce szkodliwe stworzenia – susły, są jadalne. Był to prawdziwy Dar Boży. W maju przychodziła wiosna i tak jak susły były spragnione świeżej trawy, tak my susłów. Gdyby nie te Bogu ducha winne stworzenia, też byśmy użyźnili step jak wspomniani Czeczeni. Były dwa sposoby polowania na susły. Zastawianie żelaza – po kazachsku kapkan lub lanie do nory wody. Drugą rękę trzymało się nad norką i jak suseł wychylał głowę, łapało się za szyję. Ten ruch musiał być błyskawiczny, gdyż jak złapało się susła w połowie ciała, potrafił on wgryźć się w rękę. Jednego razu z bratem oszczędziliśmy malutkiego susła. Brat go tak oswoił, że nie ten odstępował go ani na krok. Był jakiś czas w domu. Potem wywieźli nas (moich braci, siostrę, nianię, Mamę i młodą Rumunkę Cikę Hrecznik) w step na ogród, gdzie Mama miała pracować. Suseł gdzieś zginął po drodze. Miejscowość ta nazywała się Karabałak. Była to jedna ziemianka w stepie, a ogród był usytuowany na starym cmentarzysku kazachskim. Do dziś czuję lęk przed żmijami, których tam było pełno. Były przypadki, że wpełzały do ziemianki i wygrzewały się na słońcu w wejściu.
c.d.n.
Od autorki pracy:
Na wspomnienia Józefa Biesiadeckiego z Sybiru trafiłam nieprzypadkowo. Historię te przekazał mi ojczym, który te luźne fragmenty wspomnień spisał w jednym miejscu. Przekaz ten nigdy nie doczekał się korekty, w związku z tym postanowiłam wziąć ją w swoje ręce i przygotować do obecnej formy. Poznałam już wiele historii z okresu wojny i okupacji, lecz każda z nich była opowiedziana z perspektywy osoby dorosłej. Natomiast ta urzekła mnie tym, że jest opowiadana z punktu widzenia dziecka w wieku 3-9 lat.
Józef Biesiadecki zmarł w 2007 roku, kilka miesięcy przed śmiercią otrzymał sygnowany przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyż Zesłańców Sybiru. Do dzisiaj trwają poszukiwania miejsca pochówku ppor. Stanisława Biesiadeckiego, kontynuuje je syn Józefa – Konrad.
Julia Pisowłocka
Klasa 8b, Szkoła Podstawowa nr 2 im. Chwały Oręża Polskiego w Giżycku
Od redakcji:
Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie przeprowadziło 20. edycję konkursu pod hasłem Losy nasze…”, adresowanego do wszystkich mieszkańców północnej i wschodniej Polski oraz terenów przygranicznych krajów sąsiadujących. Przedmiotem konkursu są:
• fotografie,
• listy,
• dokumenty osobiste,
• pamiętniki,
• wspomnienia.
W dniu 22 października 2018 r. jury w składzie:
– Krystyna Jarosz, kustosz w Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie,
– dr Jerzy Marek Łapo, kustosz w Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie,
rozstrzygnęło XX edycję konkursu „Losy nasze…” i przyjęło 37 prac odpowiadających zasadom regulaminu konkursu. Nadesłano opracowania z Polski, Niemiec, obwodu kaliningradzkiego Federacji Rosyjskiej i Kanady. Materiały świadczą o pielęgnowaniu tradycji, są dowodem dumy z przeszłości dalekiej i bliskiej.
W kategorii „Wspomnienia ” nagrodę przyznano pani Julii Pisowłockiej z Giżycka pracę pt. „Wspomnienia Józefa Biesiadeckiego z nieludzkiej ziemi Sybiru. Lata 1940-1946 (Kazachstan-Ukraina-Polska)”, Giżycko 2018.
* Polacy od dwóch stuleci zasiedlali przymusowo Kazachstan w ramach kilku fal masowych deportacji:
- pierwsza z nich przypadła na koniec XVIII wieku – byli to konfederaci barscy,
- druga w XIX wieku w latach 30., tj. po powstaniu listopadowym,
- trzecia, w latach 40., po wykryciu spisków niepodległościowych,
- czwarta, w latach 60., po powstaniu styczniowym,
- piąta, w ostatnich latach XIX wieku i na początku XX w. – uczestnicy ruchów rewolucyjnych,
- szósta, w latach 30. (wiosną 1936 r.) w wyniku likwidacji tzw. skutków eksperymentu narodowościowego, deportowani głównie z Ukrainy i Białorusi,
- siódma, w latach 40., po zajęciu przez Armię Czerwoną wschodnich terenów Polski.
Do początku XX wieku na zesłanie do Kazachstanu trafiali głównie młodzi ludzie jako żołnierze odbywający tam służbę, przy czym znaczna ich część znalazła się w wojsku karnie. Znaczną część zesłańców stanowili przedstawiciele inteligencji, w tym studenci i absolwenci uczelni, którzy włączyli się w rozwój życia gospodarczo-społecznego tych ziem, zaznaczając swoją aktywność jako pionierzy badań w wielu dziedzinach nauki.
W latach 30. XX w. na wygnaniu do Kazachstanu znalazły się całe polskie rodziny z kresów zachodnich Związku Radzieckiego. Polaków deportowano głównie do północnej części Kazachstanu. Wywieziono nie mniej niż 250 tys. osób. Zimę przetrwało nie więcej niż 100 tysięcy. W latach 40. deportowano osoby i rodziny z obszarów nadgranicznych; w pierwszej fazie na początku lat 40. – po włączeniu ziem należących przed II wojną światową do Polski, i w drugiej fazie – po zakończeniu działań wojennych i ustanowieniu granic państwowych.
Nawet po wojnie, władza sowiecka nie zaprzestała represji wobec własnych obywateli. Aresztowania i wywózki trwały aż do śmierci Stalina. Ich ofiarami byli nie tylko konfidenci nazistów. W głąb Związku Radzieckiego zostało deportowanych, albo trafiło na długie lata do więzień wiele niewinnych osób.
Po zakończeniu wojny, wielu z tych, którzy walczyli w polskim wojsku wróciło do swoich domów, które znalazły się w granicach sowieckiej Białorusi, zostali uznani za uczestników II wojny światowej. Z całej tzw. Zachodniej Białorusi i Ukrainy deportowane zostały rodziny weteranów polskiej Armii Andersa, która walczyła po stronie aliantów i brała udział w krwawym szturmie na klasztor Monte Cassino we Włoszech.
W ciągu jednej nocy – 1 kwietnia, 4 520 byłych „andersowców” zostało aresztowanych, ich własność skonfiskowano, a rodziny wywieziono do Kazachstanu i na Syberię.