Obecna sytuacja geopolityczna skłania do refleksji, że w Polsce zbyt rzadko są stosowane przepisy o karze za zdradę stanu. Niepokoi to, że coraz więcej polityków – szczególnie, co nie jest zaskoczeniem, polityków opozycji – czynnie udziela się w mediach rosyjskich, których wyłącznym zadaniem jest destabilizowanie sytuacji wewnętrznej w Polsce. Przykład? Pierwszy z brzegu to Aleksander Kwaśniewski, b. prezydent Polski, który publikuje w rosyjskim serwisie Sputnik, medium wielokrotnie oskarżone o posługiwanie się fakenewsami wobec wszystkich sąsiadów Rosji.
Kolejny to Mateusz Piskorski, były działacz Polskiego Stronnictwa Ludowego, potem Samoobrony, gdzie asystował Andrzejowi Lepperowi i współprowadził jego kampanię prezydencką, aby skończyć w partii jako jej rzecznik prasowy. Piskorski jest znany przede wszystkim z trzyletniego aresztu pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji i Chin (za co miał dostawać niemałe pieniądze), podczas którego – według Piskorskiego – wspierali go i działali na rzecz jego uwolnienia m.in. Janusz Korwin-Mikke, Grzegorz Braun i Piotr Ikonowicz.
Modny tytuł opozycji
Pisanie do Sputnika stało się na opozycji modne – to oczywiście również popłatne zajęcie, o czym doskonale wiedzą politycy opozycji, którzy w polskojęzycznej edycji serwisu mogą wylewać swoje frustracje adresowane do rządu RP praktycznie bezkarne. Próba zgłoszenia sprostowania najczęściej odbija się od ściany – w końcu nie jest to medium polskie, a rosyjskie, które zasłania się systemem prawnym obowiązującym w Rosji. A tam, jak wiadomo, prezentowanie poglądów opozycyjnych wobec polityki Kremla jest uznawane za ekstremizm i bezwzględnie zwalczane nawet dwoma dekadami kolonii karnej.
Agnieszka Wołk-Łaniewska, która na polskiej scenie dziennikarskiej stała się znana dzięki wulgarnym produkcjom dla tygodnika „Nie” i politycznie umieszcza się w kategoriach „socjalistki, ateistki i postkomunistki honoris causa” z kremlowskim Sputnikiem zaprzyjaźniła się dość szybko, zresztą podobnie jak inni pracownicy Urbana.
Ale dla moskiewskiej, propagandowej spółki chętnie siada do pióra również były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który jeszcze niedawno miał dość spory dostęp do tajemnic państwowych (mam nadzieję, że choć jest byłym prezydentem, dostęp ten odebrano mu).
Dlaczego obecność polityków opozycji akurat w Sputniku jest tak niebezpieczna?
Dzisiaj Sputnik to rosyjska rządowa agencja informacyjna, sieć stacji radiowych oraz wielojęzyczna strona internetowa, których właścicielem w całości jest rosyjskie państwowe przedsiębiorstwo medialne Rossija Siegodnia (znana na zachodzie pod nazwą Russia Today). Nie jest tajemnicą, że Sputnik jest jednym z największych producentów fakenewsów, co skrupulatnie wyliczyła unijna agencja EuvsDisinfo oraz utworzony przez dziennikarzy i wykładowców think-thank StopFake.
Edward Lucas, brytyjski dziennikarz śledczy uważa, że obecnie agencja Sputnik to „oręż w wojnie cybernetycznej z Europą i USA”. Zdaniem Lucasa „Sputnik nie jest agencją informacyjną i jego dziennikarze nie powinni mieć wstępu na konferencje prasowe. Pracowanie dla Sputnika jest gorsze niż bycie PR-owcem dla firmy tytoniowej”. Najwyraźniej nie przeszkadza to politykom tzw. totalnej opozycji, którzy przygarniają pieniądze z Moskwy – no, chyba że biorą udział w moskiewskiej dezinformacji za darmo, co przekreśla ich jako polskich polityków i obywateli nawet bardziej.
Sputnik mocno współpracuje z analitycznym zapleczem rosyjskiego wywiadu – Rosyjskim Instytutem Studiów Strategicznych, który już od ponad dekady jest na celowniku polskich służb wywiadowczych i kontrwywiadowczych. To właśnie stąd pochodzi większość rosyjskich wrzutek do polskiej polityki i przekazów medialnych.
To RISS wskazywał przed wyborami prezydenckimi, że ich zorganizowanie „stanowi nie tylko bezpośrednie zagrożenie zdrowia lub życia Polaków, ale również łamie podstawowe swobody demokratyczne przysługujące obywatelom RP” (sic!).
Rosyjski Instytut Studiów Strategicznych pomaga w organizowaniu protestów społecznych w Polsce i stara się prowadzić stałą kampanię informacyjną Rosji przeciwko Polsce, podgrzewając emocje polityczne i społeczne (czego echa można znaleźć właśnie w publikacjach piór opozycji w Sputniku i nie tylko). Szefem Instytutu jest Michaił Fradkow, w przeszłości wieloletni szef Służby Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej, którego pracowników wielokrotnie z Polski wydalano – zawsze z uwagi na działania wymierzone w interesy Rzeczpospolitej.
Pora na zastosowanie prawa
O ile dość sprawnie radzimy sobie ze szpiegami, o tyle – wstyd powiedzieć – żaden sąd nie zajął się jeszcze kwestią działań wymierzonego w interesy Polski radośnie czynionych przez polityków ze stajni Donalda Tuska. Czy powinien? Wydaje się, że Kodeks karny daje tu wystarczająco duże pole manewru. Cytując art 127: „Kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10, karze 25 lat pozbawienia wolności albo karze dożywotniego pozbawienia wolności”. I dalej: „Kto czyni przygotowania do popełnienia przestępstwa określonego w § 1, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 3”. Podobnie penalizowany jest udział w działalności dezinformacyjnej i we wrogiej propagandzie.
Wydaje się, że w obecnej sytuacji, kiedy większość ośrodków strategicznych przekonuje, że pewny jest kolejny napad Rosji na Ukrainę, co zdestabilizuje to państwo oraz bezpośrednio zagrozi Polsce, tzw. ‘agentów wpływu’ należałoby ukarać. Nawet jeżeli na ławie oskarżonych mieliby znaleźć się byli prezydent Polski, „demokrata” i pracownik kremlowskich mediów Aleksander Kwaśniewski, czy były premier Donald Tusk.
Paweł Pietkun