Zakładałem jakiś czas temu, że wypowiedzi Tuska raczej nie będę komentował. Uznałem, że facet, który osiągnął poziom Wałęsy (choć w znacznie młodszym wieku!) powinien być po prostu lekceważony. Po co zajmować się sfrustrowanym człowiekiem – demolką, który po każdej swojej „misji” pozostawia zgliszcza.
Jednak sobotni występ Oppositionsführera nie powinien zostać bez reakcji. Ilustruje on bowiem prymitywnego zakłamania, jaki Tusk reprezentuje.
Najpierw pewne zestawienie. W 2015 roku na teren całej Unii Europejskiej przybyło trochę ponad 1,8 mln migrantów. Spośród nich 1,3 mln złożyło wnioski o azyl.
Nie trzeba – jak sądzę – przypominać, jaka była skala bałaganu w całej Unii i skala paraliżu wywołanego tym tematem. Przez prawie dwa lata „liderzy” Unii zapamiętale rozwiązywali „kryzys migracyjny”. Jakie są efekty tych starań, z grubsza wiadomo. Ostatecznie Unia zgodziła się płacić coroczny haracz na rzecz Turcji, w zamian za przetrzymywanie głównego strumienia migrantów syryjskich przez ten kraj.
Do Polski w ciągu ostatnich trzech tygodni przybyło prawie 2 mln uchodźców z Ukrainy – o połowę więcej niż przez cały rok 2015 do całej Europy (odnosimy to do liczby wniosków azylowych). Jak jest rozwiązywany ten problem przez nasz kraj, piszą światowe media, nie mogąc wyjść z podziwu, zachwytu i również nie mogąc zrozumieć, jak to było możliwe do zrobienia.
I nagle wychodzi troll z Brukseli i łże, że „oni” tego nie przewidzieli, bo „wiadomo było od trzech miesięcy, że będzie fala migracji”.
Mówi to facet, który 1 grudnia 2014 roku został szefem Rady Europejskiej. Był to moment, kiedy w całej Europie rzeczywiście wszyscy już sygnalizowali, że na wiosnę 2015 ruszy potężna masa migracyjna. Ale on, właśnie wtedy, w tym krytycznym momencie, łaził po knajpach w Brukseli i popijał wino. Można do dziś prześledzić teksty w europejskiej prasie, w których wszyscy – od lewa do prawa – pisali o kompromitacji Tuska, który „nie zauważył” problemu. Nie chce mi się już streszczać ani tego, ani jego karykaturalnych podrygów, w których razem z alkoholikiem Junckerem pod pachą, „negocjowali” z Erdoganem i „znajdowali rozwiązania”.
A jak załatwił „problem migracji”, to wziął się za „sprawę Brexitu” – ze znanym ogólnie skutkiem.
Potem czego się nie tknął – poza zakładaniem marynarki Junckerowi – wychodziło tak samo – szedł od klęski do klęski. Kiedy kończył „misję”, Europa naprawdę odetchnęła z ulgą.
Wziął się za kierowanie EPP – skutki opisywałem. Historyczne klęski partii z tej formacji wszędzie gdzie się da. Poza Serbią, gdzie koledzy Tuska właśnie przodują na kontynencie w fetowaniu sukcesów Putina i armii rosyjskiej w „porządkowaniu Europy”. Bez słowa reakcji ze strony Tuska.
Na co liczy gość, mający takie „legacy”?
Czy on naprawdę jest aż taki otumaniony, że wierzy w to, iż ordynarne łganie może zmienić rzeczywistość?
Tusk cierpi na syndrom przypisywania innym własnych klęsk. I nie tylko. Gdy mówi o złodziejach, przypomina sobie dokonania własnego obozu. Gdy mówi o spiskach z Putinem, przypomina mu się to, co sam robił. Gdy oskarża o cokolwiek, piętnuje tak naprawdę właściwie samego siebie i swoich towarzyszy.
To taki typowy syndrom frustrata – człowieka który wprawdzie coś osiągnął, ale realny dorobek życiowy ma żenujący.
Zamknijmy to puentą. „Orliki” były ważkim dokonaniem. Właściwie jedynym. To „dokonanie” Tuska, włącznie z nazwą, mówi o nim więcej, niż wszystkie możliwe komentarze.
prof. Grzegorz Górski