Zakaz prac domowych to temat do lat wracający z początkiem każdego niemal roku szkolnego. Negatywne nastawienie do prac domowych kreują: prasa, portale społecznościowe, a ostatnio nawet partie polityczne.
W publikowanych tekstach zajmujących się przedmiotową kwestią ogniskują się obiegowe opinie,wśród których często przewija się populistyczna zapowiedź całkowitej likwidacji prac domowych. Celem umieszczanych w sieci wypowiedzi nie jest jednak coraz częściej rzetelna debata, lecz podsycanie emocji odbiorców tego przekazu i generowanie konfliktu na linii rodzice – nauczyciele i nauczyciele – uczniowie .
Podobnie jest i dzisiaj, tuż po wyborach do parlamentu. Aby odwrócić uwagę od spraw ważnych, chociaż oczywiście i edukacja jest taką ważną kwestią, lewicowo-liberalna koalicja wpisała na swoje sztandary radykalne rozstrzygnięcie kwestii prac domowych. Prace domowe, będące do tej pory kwestią decyzji nauczyciela, mają zostać w szkołach podstawowych „zdelegalizowane”.
Problemem w polskiej szkole nigdy nie były i nie są jednak same prace domowe, ale słabo do pracy przygotowani niektórzy pedagodzy. Pedagodzy, którym zdarza się czasami, w szczególności w starszych klasach szkoły podstawowej, nie korelować ze sobą ani ilości, ani „rozmiarów” zadawanych przez siebie prac domowych. Również kontrowersyjna jest czasami jakość tych zadawanych prac będących czasami tylko „sztuką dla sztuki”.
Autorytarnie zadekretowany, przez lewicowo- liberalną większość w sejmie, zakaz prac domowych, niczego dobrego uczniom i ich rodzicom nie przyniesie. Odwrotnie, odebranie nauczycielom narzędzia indywidualizującego pracę z dzieckiem, przyczyni się do obniżenia efektywności kształcenia.
Zadania domowe umiejętnie stosowane funkcjonują przecież w całej Europie. Nawet w wiodącej prym w edukacji Finlandii, jakże często stawianej jako niedościgniony wzór, 15-letni uczniowie spędzają średnio trzy godziny tygodniowo na odrabianiu zadań domowych.
Tymczasem mający objąć rządy w Polsce, a więc też i w MEiN przedstawiciele liberalnej lewicy na czele z Tuskiem, autorytarnie chcą zlikwidować zadania domowe w szkole podstawowej.
Jeśli ten absurdalny, wysoce populistyczny, pomysł zostanie zrealizowany, to jakość kształcenia dzieci ulegnie zdecydowanemu obniżeniu, a konsekwencją będzie obniżenie poziomu polskiego szkolnictwa, które po ośmiu latach zapaści w okresie rządów PO-PSL zaczęło wyraźnie wychodzić na prostą.
Zaniepokojeni o wyniki edukacyjne swoich dzieci rodzice zmuszeni będą do sięgnięcia po korepetytorów, dla których rozpoczną się edukacyjne żniwa. Przecież nie trzeba być profesorem, aby wiedzieć, że jest bardzo silna korelacja pomiędzy lepszymi wynikami uczniów a ilością, a zwłaszcza jakością prac domowych. Korelacja ta występuje zwłaszcza w klasach starszych (siódmych i ósmych), gdzie praca domowa spełnia ważne funkcje dydaktyczne, począwszy od utrwalania wiadomości zdobytych podczas zajęć w szkole, poprzez rozwijanie inicjatywy ucznia, po kształcenie samodzielności myślenia i działania.
Praca domowa powinna być systematycznie kontrolowana i oceniana przez nauczycieli. Daje to bowiem informację zwrotną nauczycielowi – między innymi o tym, czy uczeń opanował określone treści oraz jak pokierować nauczaniem, by było ono bardziej efektywne i uwzględniało predyspozycje dziecka.
Takie ad hoc majstrowanie przy oświacie przypomina inny „genialny” pomysł Platformy Obywatelskie i jej lidera Tuska. Pomysł związany z ustawowym obowiązkiem szkolnym dla 6-latków.
Za ten bezsens z niedawnej przeszłości już nas funkcjonariusze z PO przepraszali i obiecywali, że już nie będą nigdy tak majstrować przy oświacie.
Okazuje się jednak, że doktryna PO dwa razy obiecać to jak raz zrealizować oznacza, że obietnice niemajstrowania przy oświacie jest już przez PO dawno spełniona. Działacze PO i wspomagająca ich Polska 2050 ponownie majstrują i chcą zdelegalizować prace domowe we wszystkich klasach szkoły podstawowej w tym, o zgrozo, w siódmych i ósmych.
Keram