Wydarzenie, o którym piszę, miało miejsce u schyłku zawieszenia stanu wojennego (1981-1984) i dotyczyło rewanżowego meczu półfinałowego o Puchar Europy (obecna Liga Mistrzów) pomiędzy Widzewem Łódź a słynnym Juventusem Turyn. W pierwszym meczu w Turynie gospodarze, wygrywając 2:0, postawili łodzian w arcytrudnej sytuacji.
W tym roku minie już 40 lat od tamtego wydarzenia. Piszę ten artykuł, aby przypomnieć o tym mało znanym wydarzeniu ze stanu wojennego związanym z akcją ulotkową naszego olsztyńskiego KOS- u.
Polscy kibice z nostalgią wspominają historyczne wydarzenie. Mimo małych szans na odrobienie strat z Turynu miejscowi kibice z Widzewa, Bałut oraz innych dzielnic Łodzi oczekiwali na wielki spektakl sportowy. Zainteresowanie meczem było ogromne w całym kraju objętym stanem wojennym. Zdobycie biletu graniczyło z cudem. Po wcześniejszym wyeliminowaniu słynnego Liverpoolu notowania „polskiego kopciuszka” szły w górę.
Warto przypomnieć, że w składzie Juventusu wystąpiło sześciu mistrzów świata z Hiszpanii z 1982 roku: Zoff, Cabrini, Gentile, Gaetano, Scirea oraz Rossi. W drużynie włoskiej wystąpił nasz reprezentant Zbigniew Boniek. W Widzewie wystąpiło trzech brązowych medalistów pamiętnego hiszpańskiego Mundialu: Młynarczyk, Wójcicki oraz Smolarek. Podczas meczu doszło do dwóch niecodziennych sytuacji, ale do tego dojdziemy…
Jedna z nich miała związek z akcją ulotkową skierowaną przeciwko komunistycznemu reżimowi. O tym wydarzeniu wspominałem w artykule „Olsztyński KOS stanu wojennego” w Opiniach Olsztyn z 19 października 2021 roku.
Na miesiąc przed meczem, Zbyszek Gryńczuk, którego poznałem podczas pracy w olsztyńskim PKS, załatwił kilkanaście biletów na mecz Widzewa z Juventusem w Łodzi. Zbyszek załatwił bilety w łódzkiej Anilanie dzięki koledze z wojska. Były to najbardziej toksyczne zakłady znajdujące się na Widzewie, produkowały sztuczne włókna celulozowe oraz tzw. szklany jedwab. Podczas koniunktury w zakładzie pracowało około 2,5 tysiąca ludzi. Zakład był też znany ze sponsoringu łódzkich klubów sportowych. To wyjaśnia duży przydział biletów dla Anilany.
Jak już pisałem w pierwszym artykule, Zbyszek na początku lat 90. wraz z najbliższą rodziną wyjechał do RFN. Po odejściu z PKS do Polmozbytu straciłem ze Zbyszkiem kontakt. Nie wiem, w jaki sposób Zbyszek załatwił z jednym z wicedyrektorów PKS autobus (wyjazd pracowniczy) – nie wnikałem w to.
Z Mietkiem Wojtkowskim, z którym wraz ze Zbyszkiem tworzyliśmy konspiracyjną grupę KOS (Komitet Oporu Społecznego) zajmującą się drukiem oraz kolportażem ulotek oraz prasy podziemnej z Gdańska oraz Warszawy (Tygodnik Mazowsze) postanowiliśmy dokonać zrzutu ulotek podczas meczu w Łodzi! Przygotowaliśmy trzy pokaźne paczki, które można było szybko podzielić na mniejsze zależnie od potrzeby (około 3 tys. sztuk ulotek).

20 IV, czyli dzień meczu, nieubłaganie się zbliżał. Zbyszek z gościem z dyrekcji dogrywał ostatnie szczegóły organizacyjne w sprawie wyjazdu. Dni poprzedzające mecz, jak na koniec kwietnia były bardzo zimne. Wyjechaliśmy około 7 rano z bazy PKS przy ul. Towarowej. W momencie wyjazdu w autobusie było około 20 osób.
Zbyszek poinformował nas, że pojedziemy trochę okrężną drogą, aby złapać „łepków” – to znaczy dodatkowych pasażerów. Zbyszek tłumaczył, że będzie dla kierowcy oraz może na „skrzyneczkę”, którą będzie można opróżnić z radości lub z żalu. Do Łodzi dojechał niemal pełny autobus, gdzieś około 13 godz. po kilkunastu minutach byliśmy przy ul. Unii Lubelskiej przy stadionie ŁKS-u.
Duży tłum ludzi zgromadzony był przed bramkami na stadion, zauważyliśmy szczegółowe kontrole dokonywane przez milicję, kibiców wchodzących na stadion, szukano przede wszystkim alkoholu. Mietek miał w torbie sportowej złożoną „bibułę” oraz kord i gumę lotniczą potrzebną do zrzutu.
Przed wejściem, z całą grupą umówiliśmy się po meczu na parkingu przy autobusie. Razem z Mietkiem i jego kumplem z naszego Zatorza, którego spotkał w autobusie, zostaliśmy w pewnej odległości od bramek. Do czasu pisania artykułu Mietek nie namierzył kolegi z Zatorza, dlatego nie podaję jego personaliów.
Mietek i jego kolega mieli puchowe kurtki, więc poupychali w rękawy podzielone paczki „bibuły”. Po szczęśliwym przejściu przez milicyjne bramki dostaliśmy się na koronę stadionu. Bilety, oprócz głównej trybuny, nie były numerowane, więc kto pierwszy, ten lepszy. Widzew swoje mecze pucharowe rozgrywał na ŁKS-ie, ponieważ jego stadion nie posiadał homologacji.
Do meczu było kilka godzin, Mietek dyskretnie podzielił bibułę, następnie po przymocowaniu 15-metrowych odcinków gumy lotniczej do każdej paczki, były gotowe do rzutu. W pewnej odległości od nas obserwował nas Zbyszek, który się „rozgrzewał” – było naprawdę zimno. W naszych akcjach ulotkowych był on naszym „ochroniarzem”- lata spędzone na treningach sztuk walk i w siłowni powodowały, że sam jego widok skutecznie zniechęcał chętnych do konfrontacji. W oczekiwaniu na widowisko czas naprawdę się dłużył. Widzewiacy rozgrzewali się na bocznym boisku, Włosi, jak się później okazało, przygotowywali się do meczu na hali koszykarek ŁKS-u. 40 tysięczny tłum zgromadzony na stadionie, stwarzał atmosferę zbliżającego się meczu.
Stadion ŁKS-u w zdecydowanej większości nie posiadał siedzeń. Dla kibiców były jedynie betonowe wylewki. Miejscowi, wiedząc o tym, przynosili styropianowe kwadraty zapewniające pewien luksus.
Przebieg pierwszej połowy potwierdził przewagę taktyczną i techniczną Juventusu, czego efektem była pierwsza bramka Paolo Rossiego w 32 minucie. Mimo wielkiej determinacji naszej drużyny przewaga Włochów była niestety widoczna.
W przerwie meczu podjęliśmy decyzję, że na krótko przed wejściem zawodników na drugą połowę meczu, podczas ogólnej euforii, dokonamy zrzutu ulotek. Liczyliśmy na to, że wiatr poniesie część ulotek na płytę boiska. Ulotki były powiązane cienką gumą lotniczą, w paczki poręczne do rzucania. Do paczki przywiązany był ok. 15-metrowy odcinek gumy zakończony pętlą na dłoni. W momencie rzutu, gdy guma się kończyła, pękała i uwalniała ulotki, które jak deszcz opadały na zdumioną publiczność.
Zrzut przebiegł bez problemów, po pierwszych paczkach zdumieni kibice, zasłonili nas, ponieważ po pierwszym rzucie kłęby ulotek pokryły sąsiednie sektory oraz część bieżni. Wywołało to reakcję ZOMO, które utworzyło szpaler wzdłuż bieżni od naszej strony. Szkoda, tylko że oprócz przenikliwego zimna nie było wiatru, wtedy nasze ulotki poniosłoby dalej.
Po wyrzuceniu wszystkich paczek w chwilę później zaczęli wychodzić zawodnicy. Jakże by było pięknie, gdyby na ekranie telewizorów widoczne były nasze ulotki solidarnościowe.
Zrzucone były 4 rodzaje ulotek uzyskane z jednej matrycy, co spowodowało wymianę ulotek wśród kibiców. Kibice wokół nas pytali się, skąd jesteśmy? Po otrzymywaniu odpowiedzi, że z Olsztyna, po prostu w to wątpili! Zomowcy pokazywali palcami w naszą stronę, ale kibice mówili, że możemy się nie obawiać, bo jak spróbują tu przyjść, to odczują to boleśnie. Po meczu fajerwerki i siwy dym okryły widownię. Rozpłynęliśmy się w tłumie…
A na boisku, chwilę później, stadion opanowała euforia po zagraniu Wójcickiego, K. Surlit wykończył akcję na 1:1.
W 60 minucie meczu miała miejsce druga „atrakcja”, która omal nie doprowadziła walkoweru, czyli przerwania meczu. Pijany kibic trafił pustą butelką po wódce w sędziego liniowego – koszmar i wstyd! Mecz został przerwany na 20 minut, wszyscy na stadionie byli przekonani, że to koniec, mecz skończy się walkowerem!
Na szczęście mecz został wznowiony. Po jakimś czasie wyjaśniło się, że to mediacje Bońka z kolegami z drużyny oraz sędziami meczu zaważyły o tym, że mecz został wznowiony!
Jeszcze raz kibice mieli przeżyć chwilę radości, kiedy K. Surlit po wspaniałym wykonaniu rzutu wolnego z 30 metrów atomowym strzałem wyprowadził łodzian na prowadzenie w 79 minucie. Radość nie trwała długo… W 82 minucie meczu Boniek przeprowadził rajd, po czym został sfaulowany na polu karnym. Rzut karny na bramkę zamienił Platini.
Sen o finale Pucharu Europy prysł jak bańka mydlana! Na finał do Aten pojechał Juventus. Był to ostatni wielki sukces polskiej piłkarskiej drużyny klubowej po finale Górnika Zabrze w Pucharze Zdobywców Pucharów w 1970 roku w Wiedniu na Praterze. Zrzut ulotek w Łodzi był naszą jedyną grupową akcją na wyjeździe.
Henryk Pejchert
