Pięciokrotnie uciekał z rąk Sowietów. Stworzył jeden z najbardziej groźnych antybolszewickich oddziałów dywersyjnych – Bojowy Oddział Armii, broniący polskich Kresów, polskiej niepodległości. Kiedy w Europie świętowano zakończenie II wojny światowej, prowadził akcje zbrojne po obu stronach linii Curzona. Współdziałał z majorem Szendzielarzem „Łupaszką”. Dla takich dowódców, żołnierzy, jak on, ta wojna nie kończyła się. Po ujawnieniu się w kwietniu roku 1947 dwa lata przebywał w ubeckim śledztwie. Ponad trzy miesiące siedział w celi śmierci. Karę śmierci zamienił mu Bolesław Bierut na dożywocie. Ostatecznie spędził siedem lat w więzieniu. W roku 1999, kiedy miał prawie dziewięćdziesiąt lat, przeszedł zieloną granicę, poszedł starym szlakiem do Puszczy Świsłockiej. Był to już ostatni wyczyn Stefana Pabisia ps. „Stefan”.
Rodzina Stefana Pabisia mieszkała w miejscowości Rakowszczyzna w powiecie wołkowyskim. Jego rodzice osiedlili się tutaj po przyjeździe z województwa łódzkiego w roku 1926 i prowadzili gospodarstwo rolne. Stefan w tym samym roku, jako szesnastolatek, poszedł na ochotnika do wojska. Służba trwała cztery lata. W dwa lata po zakończeniu służby wojskowej ożenił się z Weroniką Werpachowską, z którą zamieszkał w Puszczy Świsłockiej. Tutaj, w miejscowości Rososzek prowadził zakład stolarsko – ciesielski. W roku 1932 przyszedł na świat syn Zygmunt, a wkrótce drugi syn – Tadeusz.
Dokąd dowiózł pociąg
Na początku września 1939 roku Stefan, plutonowy rezerwy, został zmobilizowany. Do puszczańskiej ciszy wkradł się niepokój. Stefan, będący z natury optymistą, obiecał żonie i synom, że niebawem wróci do domu po zwycięskiej wojnie. Jego oddział, 4. Batalion Forteczny z Grodna, walczył w obronie Lwowa. 22 września dowództwo Wojska Polskiego poddało miasto Sowietom, choć wielu oficerów, żołnierzy chciało dalej walczyć. Stefan wraz z liczną, dwutysięczną grupą żołnierzy trafił do sowieckiej niewoli w Równem. Polskich oficerów umieszczono w oddzielnych obozach – a w rok później zostali zamordowani w katyńskim lesie. Stefan w ciągu dnia dokładnie obejrzał ogrodzenie obozu. W nocy, niemal po omacku, przedostał się przez ogrodzenie, dobiegł do stacji kolejowej i wskoczył do jadącego pociągu. Oczywiście nie miał pojęcia, w jakim kierunku jedzie skład. Po kilkudziesięciu kilometrach, kiedy pociąg zwolnił przed wiaduktem, wyskoczył. Stefan był mężczyzną sprawnym fizycznie, wysportowanym, przed wojną brał udział w zawodach lekkoatletycznych – jego koronną konkurencją były biegi na dziesięć kilometrów. Nie prezentował atletycznej budowy ciała – szczupły, wręcz filigranowy, niezbyt wysoki. Niewielu było kolegów, którzy potrafili dotrzymać kroku w czasie biegu, a nawet szybkim marszu, Stefanowi.
Stefan nie miał pojęcia, dokąd dowiózł go pociąg. Kiedy okazało się, że dzieli go 120 kilometrów od Brześcia nad Bugiem, ruszył w jego kierunku pieszo. Szedł po torach, korzystając z pomocy polskich kolejarzy, którzy również dokarmiali niedawnego obrońcę Lwowa. Po trzech dobach, będąc już niemal u bram miasta, został zatrzymany przez patrol NKWD. Enkawudziści mieli zazwyczaj dwie propozycje dla polskich żołnierzy: na miejscu rozstrzelanie albo wysłanie do łagru. Stefan został najpierw przewieziony do obozu w Brześciu, a po kilku dniach zapakowany wraz z innymi aresztowanymi do towarowego pociągu zdążającego na wschód. Kiedy pociąg minął stację kolejową w Baranowiczach, zdecydował się na ucieczkę.
– W wagonie były małe okienka – wspominał po latach synowi Zygmuntowi. Koledzy podsadzili mnie. Przez okienko wydostałem się na zewnątrz, przeszedłem na stopień i stamtąd pod wagon. Trzymałem się jakichś prętów i plecami ocierałem się o ziemię. Pociąg naturalnie cały czas pędził. W pewnym momencie puściłem się i pociąg przejechał nade mną. Nawet nie skaleczyłem się.
Choć znalazło się jeszcze kilku takich śmiałków jak Stefan, to chyba tylko jemu jednemu udało się przeżyć. Wyskakujący przez okienka żołnierze byli koszeni z karabinów maszynowych przez Sowietów posadowionych na lorze, odkrytej platformie. Bolszewikom zapewne nawet nie przyszło do głowy, że może ktoś być zwinny i sprytny niczym kot i opuścić się pod pociąg na tory.
Schron zamiast domu
Po kilku dniach, 10 października 1939 roku, dotarł pieszo do rodziny, a miał do przejścia około 200 kilometrów. Żona z dziećmi przeniosła się do rodziców Stefana w Rakowszczyźnie. Uznała, że razem będzie bezpieczniej. Jeszcze tego samego dnia w domu Pabisiów zjawiło się dwóch sowieckich żołnierzy. Odstąpili od aresztowania Stefana dopiero po negocjacjach. Otrzymali porządny posiłek, alkohol, spory kawał mięsa na drogę – na tyle wycenili wartość życia młodego polskiego żołnierza.
Stefan, który był złotym rączką, potrafił wiele rzeczy naprawić, zbudować, skonstruować, uruchomił nieużywany od dawna młyn – wiatrak. Mielił zboże okolicznym rolnikom i zarabiał na utrzymanie rodziny.
Zima z roku 1939 na 1940 była niezwykle mroźna. Mieszkańcy Kresów z trwogą patrzyli w przyszłość – Sowieci coraz bardziej rozbudowywali aparat represji. W lutym 1940 roku nadeszła niespotykana do tej pory fala wywózek na Syberię. Stefan Pabiś został ostrzeżony, że może podzielić los tysięcy Polaków. Musiał zniknąć i ukrywać się, wrócił do domu dopiero po wybuchu wojny niemiecko – sowieckiej. Kresowianie, uwolnieni od czerwonej zarazy, przystąpili do tworzenia niepodległościowych organizacji. W lipcu 1941 roku Stefan Pabiś został zaprzysiężony przez dowództwo Polskiego Związku Powstańczego i przyjął pseudonim „Stefan”. Wkrótce organizacja ta weszła w skład Związku Walki Zbrojnej, przemianowanego w roku 1942 na Armię Krajową. „Stefan” z niezwykłą energią organizował struktury AK w powiecie wołkowyskim. W miejscowości Jałówka, gdzie już wówczas zamieszkał z rodziną, zbudował drewniany schron, który stał się siedzibą dowództwa, pozyskał broń o jakiej wiele oddziałów mogło jedynie pomarzyć, między innymi moździerze, granatniki. Jako zastępca dowódcy kompanii AK por. Aleksandra Adomonisa ps. „Kieł”, pełnił też funkcję dowódcy plutonu oraz szefa Kedywu. Z kilkunastoosobową grupą partyzantów przeprowadził z sukcesem wiele akcji dywersyjnych na niemieckie obiekty. Sami sporządzali materiały wybuchowe, granaty, zapalniki. „Stefan” całkowicie oddał się pracy konspiracyjnej, sprawy prowadzenia domu spadły na jego żonę Weronikę, również zaprzysiężonego żołnierza AK ps. „Wera”. Schron z czasem zyskał wentylację, był też w okresie zimowym ogrzewany. Jeden z partyzantów namalował na ścianie orła w koronie, zawiesił krzyż i polskie sztandary. W bunkrze słuchano radia, oprócz bogatego arsenału broni znajdowały się tutaj też zdobyczna maszyna do pisania „Korona”, matryca, farba, benzyna, wykonany przez „Stefana” powielacz, leki, opatrunki osobiste. Partyzancka gazetka docierała do okolicznych miejscowości w pobliżu Świsłoczy. Do nadejścia bolszewików wydano około dwustu gazetek dwu – trzykartkowych z wiadomościami z nasłuchu radiowego, komunikatami.
BOA przeciwko bolszewii
Wraz z nadejściem w lipcu 1944 roku Armii Czerwonej na teren powiatu wołkowyskiego, sytuacja stawała się niezwykle groźna. Udział tutejszych żołnierzy AK w akcji „Burza” spowodował ich częściową dekonspirację. Enkawudziści, sołdaci w okrągłych czapkach z malinowymi otokami, zapuścili głęboko swoje czujki i macki. Aresztowany został „Stefan”, wielotygodniowe przesłuchania na nic się nie zdały. W końcu dołączono „Stefana” do kolumny żołnierzy AK i nakazano maszerować w kierunku Białymstoku. Tutaj, w pobliskich Dojlidach, zamierzano sformować z aresztowanych żołnierzy AK tzw. Zapasowy Batalion, który wedle przecieków miał być wysłany na pierwszą linię ognia na front. „Stefan” nie zamierzał posłużyć Sowietom za mięso armatnie. Z grupą żołnierzy z Obwodu Wołkowysk AK zbiegł pod koniec października. Po drodze zameldował się jeszcze w Komendzie Okręgu AK Białystok, by złożyć meldunek i uzyskać rozkazy.
„Stefan” po przybyciu w rodzinne strony musiał ukrywać się. Sowieci przychodzili do domu, zrywali podłogi w poszukiwaniu „Stiepana”. Żona Weronika ps. „Wera” została aresztowana, była akurat w ciąży – siedziała w więzieniu w Podrośli, później w Lidzie. Dręczono kobietę wyrafinowanymi przesłuchaniami. W marcu 1945 roku została wypuszczona „na wabia” – enkawudziści liczyli, że naprowadzi ich na ślad męża Stefana. Czwórka dzieci Weroniki i Stefana Pabisiów mieszkała wówczas u rodziny i sąsiadów. „Stefan” pojawiał się w przebraniu starej kobiety z kijem i z pistoletem maszynowym pod peleryną. Kiedyś też spowodował niezłe zamieszanie, bo zjawił się w mundurze enkawudzisty.
Pod koniec lutego 1945 r. ppor. „Stefan” otrzymał rozkaz zorganizowania i objęcia dowództwa nad grupą partyzancką o nazwie Bojowy Oddział Armii. BOA miał za zadanie ochronę polskiej ludności przed represjami sowieckiego aparatu bezpieczeństwa. Początkowo działał wspólnie z dwiema grupami dywersyjnymi: „Żagiew” chor. Kostiuka ps. „Dziadek” i „Reduta” ppor. Pawluszenko ps. „Oskar”. Wiosną BOA, liczący 19 żołnierzy, zlikwidował na polecenie Komendy Obwodu Wołkowysk priedsedatiela sielsowietu, komendanta posterunku milicji w miejscowości Hniezno, czterech agentów sowieckich w Mścibowie. W tymże Mścibowie „Stefan” zastrzelił też sowieckiego majora, który go rozpoznał na ulicy. Chłopcy z BOA skutecznie czyścili teren ze szpicli, bolszewickich agentów wskazywanych przez siatkę AKO (Armii Krajowej Obywatelskiej). Odbyli dwumiesięczny rajd w okolice Słonimia, Międzyrzecza. Mniej groźnym konfidentom wymierzali karę chłosty. Bywało, że przebierali się w mundury sowieckie, jako że doskonale znali język rosyjski i białoruski, z łatwością wyłuskiwali podejrzanych o współpracę z władzą okupacyjną. „Stefan” potrafił zaskakiwać swoją pomysłowością nawet własnych żołnierzy. Tak na przykład było w okolicy Międzyrzecza. Lokalne AKO nie mogło dać sobie rady z miejscowym szefem NKWD o nazwisku Szukajło. Jeżeli tylko ów bolszewik dostrzegł na drodze kogoś podejrzanego, od razu strzelał – bez ostrzeżenia. „Stefan” powziął wiadomość, że Szukajło będzie jechał konno do wsi Krzesta.
– Stefan już był przygotowany – opowiadał o tej akcji jeden z żołnierzy BOA. Od pepeszki odjął kolbę, tylko miał lufę z zamkiem, no i pełnym bębnem do tego. Wziął ze sobą takiego młodziaka, który był u nas w oddziale, ponieważ jego rodziców wywieźli na Syberię. Chłopiec miał piętnaście lat, pseudonim „Kos”, a nazywał się Bołtryk. Tego chłopaczka ubrał w marynarkę z dorosłego chłopa taką, że jak ten wziął pistolet w dłoń, to nie było widać. No i „Stefan” z „Kosem” zasiedli przy drodze, na której odbywał się największy ruch ludności. Miało to miejsce w biały dzień. Stefan komicznie wyglądał. Czapkę miał taką, że jego włosy mu było widać, kurtkę, jakby ją sfora psów potargała. Kiedy Stefan dostrzegł, że jedzie ów cwany lis, to wyszedł z pobocza dziadek z wnuczkiem i idą w stronę Szukajły. Kiedy się zbliżali do siebie, to szczwany lis pilnie im się przypatrywał. Kiedy się zrównali, wówczas błyskawicznie spod potarganego płaszcza wyskoczyła lufa pepeszki Stefana i wysadziła z siodła bohatera Związku Sowieckiego Szukajłę. Biedny „Kos” z litości z rękawa mu sypnął, aby się upewnić, że nie wstanie. Przy ciele Szukajły znaleziono dokumenty wraz ze spisem agentów NKWD oraz wykazy Polaków przewidzianych do aresztowania. Dzięki tym danym udało się rozpracować miejscową siatkę NKWD.
Pod koniec sierpnia chłopcy powrócili z rajdu wszyscy cali i zdrowi do swego matecznika, na teren Puszczy Świsłockiej. Ppor. „Stefan”, choć nie był pozbawiony fantazji ułańskiej, to nie szafował życiem swoich żołnierzy. Komendant Obwodu AKO Wołkowysk mianował ppor. „Stefana” dowódcą Samoobrony Wołkowysk i odznaczył Krzyżem Walecznych przyznanym przez Komendę Okręgu Białystok.
„Stefan” otrzymał nowy rozkaz – przeprowadzenia przez linię Curzona najbardziej spalonych 27 żołnierzy. I znowu wykazał się niezwykłą inteligencją i sprytem. Z Państwowego Urzędu Repatriacyjnego w Białymstoku otrzymali bilety na darmowy przejazd do Gdańska, a stamtąd dotarli do Koszalina. Tutaj „Stefan” nawiązał kontakt z Reginą Żylińską ps. „Regina”, łączniczką 5. Brygady Wileńskiej AK majora Zygmunta Szendzielarza „Łupaszki”, która pracowała wówczas w tamtejszym PUR. Na początku listopada 1945 roku osiedlili się dzięki „Reginie” w miasteczku Bobolice. Tutaj „Stefan” założył spółdzielnię „Robotnik” – pracowali „dla dobra socjalizmu” wykonując remonty szkół, urzędów. Początkowo nie konspirowali.
W grudniu 1945 roku „Stefan” wyruszył do Białegostoku. Nawiązał kontakt z mjr. Władysławem Szymborskim ps. „Bąk”, „Roch”, inspektorem Inspektoratu Grodzieńskiego najpierw AK – AKO, a od września 1945 r. WiN. Otrzymał od niego między innymi rozkaz przeprowadzenia przez granicę spalonych żołnierzy AK. Chociaż 30-osobowa grupa przeszła szczęśliwie granicę, to już po stronie polskiej doszło do wpadki. Jedynie „Stefanowi” i żołnierzowi BOA, Edwardowi Kokotce „Wrzosowi”, udało się wymknąć z obławy NKWD zorganizowanej na stacji kolejowej w Waliłach. „Stefan” otrzymał postrzał w plecy, do połowy maja 1946 roku leczył rany w miejscowości Złotki – Starowieś w gminie Boguty w powiecie Ostrów Mazowiecka, gdzie mieszkały dzieci u teściowej Stanisławy Werpachowskiej. Współpracował z miejscową organizacją WiN. „Stefan” musiał też nieraz jako osoba z zewnątrz łagodzić spory między żołnierzami AK i NSZ.
„Stefan” wrócił do Bobolic do spółdzielni „Robotnik”. Podczas prawie czteromiesięcznej nieobecności zastępowali go w BOA Edward Kokotko „Wrzos” i Wacław Sokołowski „Kruk”. Do organizacji dołączyli nowi chłopcy, którzy m.in. wrócili z sowieckich łagrów. Od marca 1946 roku BOA współpracował ściśle z 5. Brygadą Wileńską AK, a konkretnie ze szwadronem Zdzisława Badochy „Żelaznego”. Do organizacji należeli też szef Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Bobolicach i komendant milicji – zaprzysiągł ich ppor. „Stefan” w tajemnicy przed pozostałymi członkami BOA. „Stefan” naturalnie korzystał z ich informacji, ostrzeżeń. Wiele wspólnych akcji BOA „Stefana” i szwadronu „Żelaznego” przeszło już do legendy podziemia niepodległościowego. Na początku maja 1946 roku bezpieka szczecińska i koszalińska nakazały aresztowanie partyzantów BOA, „Żelazny” ze swoim patrolem zajechał czarnym mercedesem pod Urząd Bezpieczeństwa w Bobolicach i dał pół godziny ubekom na zwolnienie aresztowanych. Wkrótce partyzanci byli wolni. „Stefan” otrzymał później ostrzeżenie od komendanta UBP w Bobolicach, Tadeusza Pycia, że 18 maja 1946 roku mają zostać aresztowani wszyscy pracownicy spółdzielni „Robotnik”. W rozpracowaniu BOA miała znaczący udział Regina Żylińska „Regina”, która zdradziła i wydała na śmierć też swoich przyjaciół z 5. Brygady Wileńskiej AK majora „Łupaszki”.
Wszyscy chłopcy z BOA zdołali uniknąć aresztowania – wyjechali w porę z Bobolic. „Stefan” zapewnił partyzantom pieniądze na utrzymanie, dokumenty legalizacyjne. Postanowił spróbować szczęścia na terenie Prus Wschodnich, tym bardziej że aktywne tutaj były szwadrony majora „Łupaszki”. W Szczytnie na Mazurach znalazł pracę dla swoich żołnierzy – wykonywali remonty budynków przejętych przez państwo. Do Szczytna sprowadził też rodzinę – po kilku latach znowu byli razem: żona, dzieci. Dzieci podjęły naukę w szczycieńskich szkołach. Szczęście nie trwało jednak zbyt długo. W październiku 1946 roku funkcjonariusze UB aresztowali „Stefana” oraz dwóch członków BOA: Wacława Sokołowskiego i Pawła Piekarskiego, a w mieszkaniu Pabisiów został założony kocioł – non stop przebywało u nich czterech ubeków, każdy kontakt był sprawdzany. Ubecy nie zdołali jednak dowieźć „Stefana” i jego dwóch partyzantów do WUBP w Olsztynie – po drodze, w lesie, nieopodal Pasymia, uciekli z samochodu ciężarowego. „Stefan” ponownie okazał się specjalistą od ucieczek z niewoli. Jeden z ubeków tak nieudolnie strzelał, że zabił swego kolegę, a jedynie lekko ranił jednego z partyzantów. Później ubecy w raporcie napisali, że napadł na nich oddział bandytów uzbrojonych po zęby i odbił więźniów.
W ubeckiej katowni
„Stefan” na Mazurach był spalony. W grudniu 1946 roku wyjechał do Białegostoku. Tutaj pod przybranym nazwiskiem próbował znaleźć pracę dla siebie i kolegów z BOA. Miał nadzieję, że podobnie jak w Bobolicach będą razem pracować i konspirować. Kiedy nie wypaliło w Białymstoku – poszukiwał możliwości zamieszkania i podjęcia pracy w Bydgoszczy. Akurat podpisał umowę na dzierżawę młyna w Bydgoszczy, miał już ściągać kolegów przebywających w Pasłęku, kiedy doszła do niego wiadomość, że Komenda WiN w Białymstoku zamierza ujawnić się. 22 lutego 1947 roku komunistyczny sejm uchwalił amnestię z okazji przegłosowania „małej” Konstytucji. Wiadomość tę przekazał wszystkim członkom BOA – zdawał sobie sprawę z tego, że w takiej sytuacji nie można dalej prowadzić działalności konspiracyjnej. „Stefan” ukrywał się u znajomych i czekał na dalsze decyzje Komendy WiN, mając nadzieję, że nie będzie musiał ujawniać się i rezygnować z pracy konspiracyjnej na rzecz walki z bolszewizmem. W końcu otrzymał rozkaz od majora Władysława Szymborskiego „Bąka” ujawnienia się – nie miał innego wyjścia, nie mógł nie wykonać rozkazu, był żołnierzem. „Stefan” ujawnił się przed Komisją Amnestyjną WUBP w Białymstoku dopiero 21 kwietnia, po kolejnym wezwaniu Komendy WiN. W czasie przesłuchania nie wskazał miejsc składowania broni, nie przekazał też informacji o kolegach z BOA, aby nie utrudnić im ewentualnej dalszej działalności konspiracyjnej.
„Stefan” po ujawnieniu się otworzył w Szczytnie warsztat stolarski. W warsztacie zatrudniał piętnaście osób. Stefan Pabiś był cenionym fachowcem, więc nie narzekał na brak zleceń, w jego firmie wykonywane były też skrzynki na pomarańcze do Palestyny. Rodzina mieszkała w pobliżu warsztatu. Idylla nie trwała długo – 30 stycznia 1948 roku został aresztowany. W śledztwie przebywał dwa lata – ubecy wszelkimi sposobami, metodami chcieli wymusić na nim podanie informacji o pozostających na wolności członkach WiN, o miejscu ukrycia broni, dokumentów. Józef Światło obiecał, że w zamian za ujawnienie informacji o majorze Zygmuncie Szendzielarzu „Łupaszce”, zostanie wypuszczony na wolność. Przesłuchania trwały w dzień i w nocy, śledczy tylko zmieniali się. Przebywanie w śledztwie ubeckim kilka tygodni było zabójcze dla człowieka, a on dwa lata poddawany był torturom fizycznym i psychicznym. Jesienią 1949 roku aresztowano także żonę „Stefana”, Weronikę Pabiś, jego najstarszego syna Zygmunta i siostrzenicę. Ubecy rozgrabili doszczętnie warsztat stolarski „Stefana”, zabierając nawet grzejniki. Zostawili tylko gołe ściany.
Proces Stefana Pabisia w Wojskowym Sądzie Rejonowym w Olsztynie rozpoczął się na początku grudnia 1949 roku. W ogłoszonym pierwszym wyroku otrzymał 10 lat więzienia, jednak prokurator zaoponował, że jest to zbyt łagodny wyrok dla „takiego bandyty”. Proces został wznowiony 30 czerwca. Tym razem wyrok zadowolił prokuratora: kara śmierci. Żona Weronika nie wytrzymała napięcia nerwowego, zemdlała na sali sądowej. „Stefan” trafił do celi śmierci – małego, zawilgoconego, ciemnego pomieszczenia. Został pozbawiony jakichkolwiek kontaktów. Sam na sam tylko ze swymi myślami. Jak powiedział po latach – nigdy nie myślał o samobójstwie, choć jego organizm tracił siły fizyczne, to psychicznie czuł się mocny. Na początku października 1950 roku Bolesław Bierut zamienił karę śmierci na dożywotnie więzienie.
Staruszek przekracza granicę
W marcu 1955 roku Zgromadzenie Sędziów Najwyższego Sądu Wojskowego w Warszawie uchyliło i zmieniło wyrok. Został zwolniony z więzienia. 17 marca dotarł do domu pociągiem. Początkowo miał duże kłopoty zdrowotne, trudności ze znalezieniem pracy. Był naznaczony jako „bandyta”. Przyjął go do pracy odważny Mazur, Napiwocki, ale kiedy ten wyjechał do Niemiec, Stefan Pabiś pojechał w Bieszczady budować drewniane domy – to lubił i umiał. Później imał się różnych prac, prowadził też w Szczytnie i w Gutkowie koło Olsztyna warsztat stolarski. Bardzo przeżył śmierć żony Weroniki. Dzielna kobieta, bez której wsparcia nie mógłby prowadzić działalności konspiracyjnej, zmarła w 1969 roku. W roku 1973 zamieszkał w miejscowości Kolonia w gminie Świętajno w powiecie szczycieńskim. Sam zbudował drewniany dom, skończył kurs dla rolników i prowadził niewielkie gospodarstwo ekologiczne. Ciągle musiał douczać się, ponieważ uprawa roli nie była wcześniej jego jakąś domeną. Można powiedzieć, że należał do pionierów ekologicznych upraw. W roku 1999, kiedy dobiegał już dziewięćdziesiątego roku życia, postanowił przejść zieloną granicę starym szlakiem. Milicja białoruska zainteresowała się starszym człowiekiem w Świsłoczy. Nie posiadał dokumentów, został odstawiony do granicy. Sprawę potraktowano łagodnie ze względu na wiek. Stefan Pabiś zmarł w roku 2003. Oboje z żoną spoczywają na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku.
Gdyby Kresy wróciły do Polski…
Kazimierz Pieńkowski, rocznik 1924, mieszkający w Szczecinku jest ostatnim żyjącym żołnierzem BOA. Pochodzi z Hniezna, miejscowości oddalonej o siedem kilometrów od Wołkowyska.
– „Stefan” przychodził do nas do domu w Hnieźnie – wspomina Kazimierz Pieńkowski [1]. Kiedyś przyniósł mojej siostrze mundur do oczyszczenia, jeszcze nie byłem wtedy w oddziale. Nałożyłem ten mundur do przymierzenia, a akurat wszedł do domu ojciec. Popatrzył na mnie i powiedział: „Chciałbym cię jeszcze zobaczyć w mundurze oficera polskiego wojska”. W roku 1945, wiosną, złożyłem przysięgę na ręce „Stefana”. Przyjąłem pseudonim „Kruk” – w oddziale było dwóch „Kruków”. Razem z kolegami z BOA przyjechałem do Bobolic. Tutaj wykonywaliśmy wiele akcji ze szwadronem Zdzisława Badochy „Żelaznego”. Wie pan, 18 maja 1946 roku, kiedy UB nie udało się nas aresztować w Bobolicach, a przyjechało ich na obławę kilkudziesięciu kilkoma samochodami ze Szczecina i Koszalina, tak naprawdę podzieliliśmy się na dwie grupy. Jedna grupa pojechała ze „Stefanem” w kierunku byłych Prus Wschodnich. Druga grupa, do której ja należałem, pozostała na Pomorzu Zachodnim. My żeśmy się nie ujawnili. „Żelazny” w reakcji na działania UB wobec naszego oddziału 19 maja 1946 roku, kiedy jechał ze swymi żołnierzami samochodem ciężarowym ze Starogardu Gdańskiego do Chojnic, rozbili po drodze siedem posterunków milicji. Później rozbił też posterunek w Bobolicach. Bardzo przeżyłem śmierć „Żelaznego”. Z nami na Pomorzu był Wacław Borodziuk „Orzeł”, Edek Kokotko „Wrzos”. Myśmy dalej dokonywali rekwizycji, wykonywaliśmy wyroki na kapusiach ubeckich. Myśmy wierzyli, że będzie trzecia wojna światowa, że Sowieci oddadzą nam nasze ziemie i wrócimy do domu. Marzeniem na przykład Edka Kokotko „Wrzosa” było zostać w swojej wsi młynarzem. W roku 1948 zostaliśmy aresztowani. Mnie aresztowali 18 marca. Na ławie oskarżonych zasiadło 24 bandytów, jak o nas mówiono. Z oddziału z Kresów było nas trzech: „Orzeł”, „Wrzos” i ja, reszta dołączyła do nas już na Pomorzu. Pięć miesięcy byłem w śledztwie w więzieniu ubeckim w Szczecinie przy ulicy Kaszubskiej. Dokładnie pamiętam dzień egzekucji pięciu naszych kolegów. W lutym 1949 wywieźli mnie do Wronek, tam byłem dwa lata, było ciężko – nie było prycz, tylko sienniki ze startą słomą, że właściwie spaliśmy na betonie. Później ciągle mnie przerzucano: więzienie Potulice, kamieniołomy w Piechcinie, gdzie była cholernie ciężka praca, często chodziliśmy głodni, brakowało chleba. Dalej – więzienie w Tarnowskich Górach, obóz w Gliwicach i praca w kopalni węgla kamiennego „Sośnica”, później więzienie w Mysłowicach i znów praca w kopalni w Gorzowie Starym. I tak dobrze, że dostałem tylko sześć lat – do niczego nie przyznałem się i konsekwentnie zeznawałem to samo. Po wyjściu z więzienia spotykaliśmy się, utrzymywaliśmy kontakt. Kolega Adam Giedrys urządził sobie w Szczecinku obserwatorium astronomiczne – czasami zapraszał mnie żebym popatrzył sobie na gwiazdy w nocy. Czy tęsknię za Kresami? Co to za pytanie. Gdyby Grodzieńszczyzna, Kresy wróciły do Polski, to pieszo bym poszedł do Hniezna.
Dariusz Jarosiński
NGP Nowe Państwo nr 5 (99) 2014
[1] Kazimierz Pieńkowski ps. „Kruk” zmarł 1 września 2017 r. w Szczecinku. Do Hniezna nie zdążył pójść. Cały oddział BOA znalazł się już w domu Pana.