Urodziłem się 31.07.1937 roku w Ożomli Małej, powiat Jaworów, woj. lwowskie. Imię moje to hołd mego Ojca po śmierci jego Komendanta i Marszałka Rzeczypospolitej. Mój Tato – legionista, uczestnik wojny bolszewickiej, był oficerem Wojska Polskiego. Urodził się w 1898 roku. Mama z domu Kamińska – córka posiadacza ziemskiego urodzona w 1906 roku w posiadłości Kamińskie. Przodkowie Mamy zamieszkiwali na tych terenach od czasów powrotu przodka spod Wiednia. Nie jestem w stanie powiedzieć czy posiadłość ta została zakupiona, czy też za zasługi odniesione pod Wiedniem nadana Przez Jana III Sobieskiego. Do tego czasu rodzina zamieszkiwała okolice Kamieńca. Kiedy odpadły te ziemie od Rzeczypospolitej na rzecz Turków – przodkowie porzucili rodzinny dom, bo nie chcieli mieszkać w państwie tureckim.
Po wybuchu wojny na nasze tereny wkroczyli Niemcy. Naszą miejscowość zamieszkiwała spora kolonia niemiecka nie pamiętająca zbyt dobrze języka niemieckiego, ale też jeszcze nie posługiwała się dobrze językiem polskim. Wkraczające wojska urządziły defiladę. Koloniści zjawili się z kwiatami i zaczęli rzucać je przed kolumny wojska. Siostra narwała w rowie pokrzyw i też rzuciła – akurat na motocyklistę. Niemiec, myśląc, że to kwiat chciał go złapać, ale szczęśliwie dla niej nie złapał, ponieważ byłby z tego skandal. Znajomi osadnicy przybiegli zaraz do Mamy i poprosili, żeby nie przejawiać aktów niechęci do Niemców, bo to może się źle skończyć.
Przypominam sobie samoloty lecące na bombardowanie Lwowa…
Wkroczenia Rosjan nie pamiętam. Przypominam sobie sam moment, jak przyszli po Ojca. Gdy go zabierali, powiedzieli Mamie, żeby się nie martwiła – zaraz wróci tylko biorą na prawierku dokumientów. Po powrocie Taty z frontu Mama doradzała mu, żeby uciekł do Rumunii lub na Węgry, ale on nie chciał zostawić Mamy samej w takich ciężkich czasach. Następna rzecz, którą sobie przypominam to już rok 1940, noc, koniec zimy. Mama mnie obudziła i zaczęła ubierać. Przy drzwiach na krześle siedział czerwonoarmiejec w czapce spiczastej z gwiazdą, karabin z założonym bagnetem trzymał między kolanami. Ja spytałem się Mamę, dlaczego budzi – powiedziała mi, że jedziemy po Tatusia. Czym nas wieźli, nie pamiętam. Dalej już tylko przypominam sobie siebie biegającego po peronie na dworcu we Lwowie. Jeszcze na peronach był lód, bo w czasie tej zabawy poślizgnąłem się i rozbiłem sobie brodę.
W czasie, gdy Rosjanie kompletowali transport, ludzi zgromadzonych w wagonach pilnowali niedbale. Można było uciec. Według relacji Mamy, wiele osób tak zrobiło. Moja Mama miała bardzo bliską rodzinę we Lwowie, która mieszkała naprzeciwko kościoła św. Elżbiety. Była to rodzona siostra mojej babci. Wywodzili się oni z domu ruskiego, z tym, że moja Babcia wyszła za dziadka katolika, natomiast Ciocia mojej Mamy wyszła za grekokatolika – nazywał się Kostewicz, z wykształcenia był prawnikiem. W tym czasie już nie żył. Mieli trójkę dzieci: najstarszy Włodzimierz ukończył Politechnikę Lwowską, córka Stefania kończyła lub już ukończyła medycynę, najmłodszy Bronisław był gimnazjalistą lub początkującym studentem. Wszyscy posługiwali się biegle językiem polskim. W czasach studenckich Włodzimierz z kolegami przyjeżdżał do mojego dziadka na Kamińskie. W posiadłości dziadka było duże jezioro, więc oni pływali po nim na łódkach. Stefania prawie całe wakacje spędzała u dziadka lub u mojej Mamy. Po prostu sielanka rodzinna. Po wkroczeniu Rosjan i aresztowaniu Ojca, Mama dowiedziała się, że znajduje się On we Lwowie. Pojechała więc do cioci i zwróciła się do nich o pomoc w ratowaniu Ojca. Wówczas Włodzimierz roześmiał się i w języku ruskim powiedział Halsza – teper pryszły nasze czasy, haj sobi posydyt! (Helena – teraz przyszły nasze czasy, niech sobie posiedzi).
Jedynie na to zareagował najmłodszy Bronek, który głową wskazał na brata i palcem puknął się w czoło. Ciocia natomiast odezwała się pojednawczo Tykho dity, wy u mene wsi odynakie (Cicho dzieci, wy wszyscy dla mnie jesteście jednakowi). W tym dniu Mama ostatni raz widziała swoją rodzinę. U schyłku lat 60. w gazecie „Słowo Polskie” ukazał się nekrolog o śmierci Cioci i drugi – kondolencje dla pani doktor Stefanii Huk (nazwisko po mężu). O Bronku żadnych późniejszych wiadomości nie posiadam. Włodzimierz prawdopodobnie związał się z ruchem nacjonalistycznym i był groźny nawet dla najbliższej rodziny. Po to opisuję tę historię, bo nawet jeśli byśmy uciekli, to i tak na ich pomoc nie mogliśmy liczyć.
Inscenizacja – przygotowanie do transportu na Wschód
W wagonie panował wielki tłok. Ludzie kompletnie mi nie znani – nie wiedziałem co się dzieje. Chcę nadmienić, że mieszkała z nami moja niania z domu ruskiego (w tej chwili takich ludzi nazywa się Ukraińcami). Miała wówczas 21 lat i zdecydowała się jechać z nami na zsyłkę. Moja Mama sprzeciwiała się temu, mówiła: Po co jedziesz na poniewierkę? Wszystko co w domu jest twoje, my już na pewno tu nie wrócimy, jeżeli w ogóle wrócimy. Ona powiedziała krótko: Było nam dobrze razem w Polsce, to będziemy też razem na zsyłce. Rosjanie też się sprzeciwiali jej decyzji. W końcu postawiła na swoim.
Samego okresu podróży nie pamiętam, pamiętam tylko ścisk, gwar i obce twarze. Na dworcu we Lwowie staliśmy przez dwa tygodnie i 13 kwietnia rozpoczęliśmy jazdę na Wschód. Według relacji Mamy, w maju już byliśmy na miejscu (rozładunku i transportu do miejsc zakwaterowania nie pamiętam). Już przypominam sobie sam moment, gdy upychali nas w baraku wszystkich razem. W czasie rozmowy z „uprawlajuszczym” Paczynem (sekretarzem partyjnym), Mama usłyszała wykład o naszym statusie. Powiedział jej: Wy plenny narod, wy zdies priechali podychat. Ty pajediesz w Polszu kak minie zdzies pierec wyrastiot (wskazał na dłoń). Polszy nikakda nie budiet (Wy niewolniczy naród. Wyście przyjechali tutaj zdychać. Ty pojedziesz do Polski jak mnie pieprz wyrośnie na dłoni. Polski nigdy nie będzie!).
Po wybuchu wojny niemiecko-rosyjskiej zaczął się pobór do wojska. Powołany został między innymi Paczyn i Kazach – postać bardzo wpływowa w sowchozie – Kałdybaj (koniuch). Mieszkał z rodziną przy stajni. Miał syna, który nazywał się Timerkan (po kazachsku Żelazna Krew). Od niego nauczyłem się kazachskiego. Najczęściej bawiliśmy się z nim, bo jak na warunki kazachskie to był światowiec, często stykał się z białymi ludźmi i przyjaźnił się z nami.
Chodziliśmy razem na buzliki (cebulki dzikich tulipanów) i kamysz (kłącza tataraku). Z nim również „zwiedzaliśmy” pola kołchozowe. W miarę dojrzewania jarzyn odwiedzaliśmy grzędy z ogórkami, pomidorami, marchwią i z ziemniakami, których nie wyrywaliśmy „jak leci”, a wyciągaliśmy po jednym z ziemi, żeby nie zostawić śladu (za złapanie na takim procederze groziła surowa kara).
Paczyn, wyjeżdżając na front, odgrażał się: Budu germancom strielał w priamo w głaz! (Będę Niemcom strzelał prosto w oko).
Minął jakiś czas (rok lub półtora), wrócił Paczyn do domu cichy, pokorny, z opaską na lewym oku (bez oka). Niedługo po nim wrócił Kałdybaj z nogą zgiętą w kolanie pod kątem 90 stopni, na kulach. Z tej okazji, z całej okolicy zjechali się znajomi Kazachowie. Urządzili wielkie przyjęcie (po kazachsku biżbarmak), śpiewy, tańce. Nas też tam ciekawość przygoniła. Pamiętam rozpromienione ze szczęścia jego trzy żony i na poczekaniu skomponowaną piosenkę:
Kałdybaj dżakse baj iszuł kat en bar,
Mołdabieg, Irżanał, Sahardżamanau
Po polsku to znaczy:
Kałdybaj – dobry gospodarz trzy żony ma,
Mołdabieg, Irżanał, Sahardżaman (imiona żon)
Tuż przed wyjazdem do Polski mama spotkała Paczyna i zapytała się Kak u tiebia pierec? Rastiot? (Jak u ciebie pieprz? Rośnie?”). Ale to już nie był ten sam butny Paczyn przed pójściem do wojska…
c.d.n.
Od autorki pracy:
Na wspomnienia Józefa Biesiadeckiego z Sybiru trafiłam nieprzypadkowo. Historię te przekazał mi ojczym, który te luźne fragmenty wspomnień spisał w jednym miejscu. Przekaz ten nigdy nie doczekał się korekty, w związku z tym postanowiłam wziąć ją w swoje ręce i przygotować do obecnej formy. Poznałam już wiele historii z okresu wojny i okupacji, lecz każda z nich była opowiedziana z perspektywy osoby dorosłej. Natomiast ta urzekła mnie tym, że jest opowiadana z punktu widzenia dziecka w wieku 3-9 lat.
Józef Biesiadecki zmarł w 2007 roku, kilka miesięcy przed śmiercią otrzymał sygnowany przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyż Zesłańców Sybiru. Do dzisiaj trwają poszukiwania miejsca pochówku ppor. Stanisława Biesiadeckiego, kontynuuje je syn Józefa – Konrad.
Julia Pisowłocka
Klasa 8b, Szkoła Podstawowa nr 2 im. Chwały Oręża Polskiego w Giżycku
Od redakcji:
Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie przeprowadziło 20. edycję konkursu pod hasłem Losy nasze…”, adresowanego do wszystkich mieszkańców północnej i wschodniej Polski oraz terenów przygranicznych krajów sąsiadujących. Przedmiotem konkursu są:
• fotografie,
• listy,
• dokumenty osobiste,
• pamiętniki,
• wspomnienia.
W dniu 22 października 2018 r. jury w składzie:
– Krystyna Jarosz, kustosz w Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie,
– dr Jerzy Marek Łapo, kustosz w Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie,
rozstrzygnęło XX edycję konkursu „Losy nasze…” i przyjęło 37 prac odpowiadających zasadom regulaminu konkursu. Nadesłano opracowania z Polski, Niemiec, obwodu kaliningradzkiego Federacji Rosyjskiej i Kanady. Materiały świadczą o pielęgnowaniu tradycji, są dowodem dumy z przeszłości dalekiej i bliskiej.
W kategorii „Wspomnienia ” nagrodę przyznano pani Julii Pisowłockiej z Giżycka pracę pt. „Wspomnienia Józefa Biesiadeckiego z nieludzkiej ziemi Sybiru. Lata 1940-1946 (Kazachstan-Ukraina-Polska)”, Giżycko 2018.
* Polacy od dwóch stuleci zasiedlali przymusowo Kazachstan w ramach kilku fal masowych deportacji:
- pierwsza z nich przypadła na koniec XVIII wieku – byli to konfederaci barscy,
- druga w XIX wieku w latach 30., tj. po powstaniu listopadowym,
- trzecia, w latach 40., po wykryciu spisków niepodległościowych,
- czwarta, w latach 60., po powstaniu styczniowym,
- piąta, w ostatnich latach XIX wieku i na początku XX w. – uczestnicy ruchów rewolucyjnych,
- szósta, w latach 30. (wiosną 1936 r.) w wyniku likwidacji tzw. skutków eksperymentu narodowościowego, deportowani głównie z Ukrainy i Białorusi,
- siódma, w latach 40., po zajęciu przez Armię Czerwoną wschodnich terenów Polski.
Do początku XX wieku na zesłanie do Kazachstanu trafiali głównie młodzi ludzie jako żołnierze odbywający tam służbę, przy czym znaczna ich część znalazła się w wojsku karnie. Znaczną część zesłańców stanowili przedstawiciele inteligencji, w tym studenci i absolwenci uczelni, którzy włączyli się w rozwój życia gospodarczo-społecznego tych ziem, zaznaczając swoją aktywność jako pionierzy badań w wielu dziedzinach nauki.
W latach 30. XX w. na wygnaniu do Kazachstanu znalazły się całe polskie rodziny z kresów zachodnich Związku Radzieckiego. Polaków deportowano głównie do północnej części Kazachstanu. Wywieziono nie mniej niż 250 tys. osób. Zimę przetrwało nie więcej niż 100 tysięcy. W latach 40. deportowano osoby i rodziny z obszarów nadgranicznych; w pierwszej fazie na początku lat 40. – po włączeniu ziem należących przed II wojną światową do Polski, i w drugiej fazie – po zakończeniu działań wojennych i ustanowieniu granic państwowych.
Nawet po wojnie, władza sowiecka nie zaprzestała represji wobec własnych obywateli. Aresztowania i wywózki trwały aż do śmierci Stalina. Ich ofiarami byli nie tylko konfidenci nazistów. W głąb Związku Radzieckiego zostało deportowanych, albo trafiło na długie lata do więzień wiele niewinnych osób.
Po zakończeniu wojny, wielu z tych, którzy walczyli w polskim wojsku wróciło do swoich domów, które znalazły się w granicach sowieckiej Białorusi, zostali uznani za uczestników II wojny światowej. Z całej tzw. Zachodniej Białorusi i Ukrainy deportowane zostały rodziny weteranów polskiej Armii Andersa, która walczyła po stronie aliantów i brała udział w krwawym szturmie na klasztor Monte Cassino we Włoszech.
W ciągu jednej nocy – 1 kwietnia, 4 520 byłych „andersowców” zostało aresztowanych, ich własność skonfiskowano, a rodziny wywieziono do Kazachstanu i na Syberię.