Ta książka jest moją równolatką.
Oczywiście przeczytałem ją po raz pierwszy cokolwiek później niż zaraz po wydaniu (z 1967 r.) – wtedy to mógłbym co najwyżej powyrywać kartki ku rozpaczy rodziców, a nie sczytywać z nich litery ku radości umysłu. Ale nawet czytając już jako człowiek cokolwiek dojrzały, mając poczucie obcowania z fantastycznie opowiedzianą historią, odbierałem tę książkę jakoś inaczej, niż podczas ponownej, nie tak dawnej lektury.
No właśnie. Po raz drugi sięgnąłem po nią kilka tygodni temu, by upajać się piękną historyczną narracją Mariana Brandysa. W peerelu niektórzy w postawie Kozietulskiego widzieli symbol bezrefleksyjnej kozietulszczyzny, jakiejś naszej narodowo – romantycznej głupoty, co to wszystko na jedną kartę gotowa była rzucać, na stos, na zatracenie w imię jakichś „honorów” czy innych mrzonek.
Tymczasem Marian Brandys w dwóch tomach biografii Jana Leona Hipolita Kozietulskiego herbu Abdank, scharakteryzował nie tylko jego samego, ale także całe pokolenie arystokratycznych równolatków bohatera spod Somosierry. Obok tytułowego bohatera pojawiają się także inne postaci podręcznikowe: ks. Józef Poniatowski, gen. Jan Henryk Dąbrowski, gen. Wincenty Krasiński, gen. Tomasz Łubieński czy gen. Józef Zajączek.
A oprócz tego – wielka europejska polityka.
W swym błyskotliwym eseju Marian Brandys opowiedział m.in., jak z perspektywy Kozietulskiego „i innych” sprawa polska splątała się z napoleońską. Ambicjonalne – ale i przekładające się na bieżącą politykę – konflikty między różnymi arystokratycznymi koteriami. Chwile chwały i momenty rozczarowań, dylematy polityczne i osobiste, wyzwania finansowe Księstwa Warszawskiego i legendarnych szwoleżerów gwardii cesarskiej, opisy kolejnych batalii, próba zrozumienia mentalności ówczesnych Polaków, ale również ich wybory, nie zawsze pro publico bono…. Cytaty z korespondencji, wspomnień i dokumentów. Opowieści o kosztach związanych z odpowiednim mundurem i wyposażeniem, o modzie na „mundur polski”, która po Somosierze ogarnęła napoleońską armię, o tym, że dla zgubionego w potyczce czaka, warto było po niego wrócić w sam środek bitwy. I także o tym, jak polscy ułani z armii cesarza Austrii dzielnie stawali swym braciom spod znaku napoleońskich orłów na polach bitew, nie tylko krzyżując polskie szable, ale lżąc się wzajemnie soczystą polszczyzną…
Nie zawsze jednoznaczne te wszystkie obrazy, ale za każdym razem pięknie zbudowana dramaturgia książki. Chyba najmocniejsza przy opisie polskich szwoleżerów broniących Paryża w ostatnich tygodniach napoleońskiej „wojny narodów”.
Dzieło znakomicie napisane, mimo ponad półwiecza od pierwszego wydania, wciąż skłaniające do przemyśleń, pasjonujące. Polecam.
Podobnie jak ciąg dalszy opowieści, której Marian Brandys nadał wielce znamienny tytuł „Koniec świata szwoleżerów”… O czasach, tak sugestywnie spuentowanych przez Jacka Kaczmarskiego w tekście piosenki „Somosierra”:
„(…)
Potem zaś czyści w paradnych mundurach
Galopem w wąwóz wielkiej polityki
Gdzie w deszczu złota i kadzideł chmurach
Pióra, miast armat, państw krzyżują szyki
I tylko niektórym ominie pokuta
W mrowisku lękiem karmionych koterii
I nieść będą ciężar wytrząśniętej z buta
Grudki zaschniętej gliny Samosierry
Ale twarz z ognia jeszcze nieobeschłą
Będą musieli w szczere giąć uśmiechy
Z oczu wymazać swoją hardą przeszłość
Uszy nastawić na szeptów oddechy
Nie ten umiera co właśnie umiera
Lecz ten co żyjąc w martwych kroczy chwale
Więc ci co zginęli poszli w bohatery
Ci co przeżyli muszą walczyć dalej.”
dr Waldemar Brenda