Jesienią 1941 roku przyszła radosna wieść, że tworzy się Armia Władysława Andersa i wszyscy młodzi chłopcy koniecznie chcieli się do niej dostać. Ponieważ byli to jedyni mężczyźni, władze niechętnie pozbywały się ich z sowchozu tworząc całą masę przeszkód. Taki wyjazd mógł się jedynie udać na zasadzie ucieczki. Chłopcy z naszego sowchozu podzielili się na dwie grupy. W pierwszej grupie uciekli: Sabiniak, Szklanny Zdzisław i „Niunkus” Kajder. Trzeba było dostać się do dworca w Aktiubińsku. Wprawdzie mieszkaliśmy bardzo blisko kolei (ok. 40 km), ale późna jesień w Kazachstanie przypomina zimę w Polsce i taka podróż niosła za sobą ogromne ryzyko. Tej grupie udało się dostać do Aktiubińska, wsiąść do pociągu i dojechać do Buzułuku. W drugiej grupie uciekał Zdzisław Nowicki i Janek Szklanny. W stepie złapał ich burian (zadymka śnieżna). Jechali na saniach ciągniętych przez woły, karawaną jeżdżącą raz w tygodniu do Aktiubińska. Woły instynktownie wjechały na teren rozwalonego tzw. karawansaraju – czyli stacji noclegowej. Stacja ta od lat była nieczynna i przypominała ruiny. Zamieć trwała kilka dni, a po jej ustaniu okazało się, że mają odmrożone nogi i ręce. Furmanom nic się nie stało, bo mieli na nogach walanki. Po przyjeździe do Aktiubińska Zdziśkowi i Jankowi amputowano palce u nóg, część palców u rąk, a żołnierze z takimi brakami nie są nikomu potrzebni. Z końcem zimy wrócili do sowchozu i do pracy.
Jak wspomniałem, wśród zesłańców była rodzina Siniciów. Posługiwali się dwoma językami – jak z reguły wszyscy mieszkańcy z terenów wschodnich Rzeczypospolitej. Żeby sobie ulżyć w niedoli, zaczęli wypierać się polskości — wszędzie deklarowali się, że są Ukraińcami, a nie Polakami. Pech chciał, że w czasie akcji orki zepsuł im się traktor. Ktoś powiedział, że to jest sabotaż, a mieli Rosjanie w pamięci przejście armii Własowa na stronę niemiecką, więc dopowiedzieli sobie, że to „sabotaż nacjonalistów ukraińskich”. Obydwaj byli sądzeni w Magadanie – w mieście powiatowym. Zostali osądzeni doraźnie – każdy z nich dostał 6 lat zsyłki dalej na północ. Pracowali przy spławianiu drewna na Irtyszu. W drodze jakiejś amnestii, po 4 latach, wrócił jeden, drugi tam pozostał na zawsze. Po powrocie żadnych dyskusji narodowościowych nie prowadził. Później wrócił jako dobry Polak do Polski.
Warunki lokalowe. Po spędzeniu jednej zimy w tych barakach, dostaliśmy przydział na pokój w ziemiance, na peryferiach sowchozu. Było to stosunkowo wygodne miejsce, w pobliżu była kuźnia, w której lubiłem przyglądać się pracy kowala. Obok płynęła rzeka Mintiube, a po jej drugiej stronie w ziemiance mieszkał sąsiad – Kazach Abisz. Zabawa z rówieśnikami kazachskimi w ogóle nie wchodziła w grę. Te dzieci były zastraszone, wyizolowane w ogóle nie garnęły się do dzieci innej rasy. Żadnych kontaktów z nimi nie mieliśmy.
Z całej rodziny tylko my chorowaliśmy z moim starszym o dwa lata bratem Henrykiem na malarię. Ataki malarii mieliśmy co drugi dzień. Akurat wtedy brat leżał w łóżku, a ja bawiłem się na podwórku. W pewnej chwili zauważyłem, że idzie rząd dzieci kazachskich po kładce przez rzekę. Byłem zaskoczony, że naruszają nasz teren. Podbiegłem i zacząłem do nich krzyczeć: Kiet, kiet akienałze sygin! co w wolnym przekładzie znaczy „wynoście się!” (no, może nie do końca, bo to dość obraźliwy zwrot). Wybuchła panika, dzieci powpadały do wody. Woda była bardzo płytka i nic nikomu się nie stało. Nagle zobaczyłem, że biegnie ich ojciec, żeby się ze mną rozliczyć. Uciekłem do domu. Brat usłyszał mój krzyk, zerwał się z posłania i pomógł mi zamknąć drzwi wejściowe. Nadbiegł Abisz i z rozpędu ciałem zaczął uderzać w drzwi, żeby wyrwać rygiel i policzyć się ze mną. Na jego nieszczęście wróciła od sianokosów moja niania. Szła do domu z widłami. Włączyła się do awantury. Teraz z kolei Abisz okrwawiony z rozdartą koszulą uciekł za rzekę. Umył się i poszedł do biura sekretarza poskarżyć się, że go pobiła Polka. Trzeba przyznać, że Rosjanie Kazachów zaliczali raczej do inwentarza, nie traktowali ich jak ludzi, więc sekretarz tylko go zawstydził w obecności mojej niani: Abisz kakoj z tiebia muszczyna jeśli tiebia żeószczyna bijot? (Abisz co z ciebie za mężczyzna, jeżeli kobieta ciebie bije?) i sprawa na tym się skończyła.
U schyłku lata (roku nie pamiętam) został mianowany nowy naczelnik w naszym sowchozie i musiał dostać mieszkanie. Po zapoznaniu się z sowchozem zdecydował, że będzie mieszkał w naszym mieszkaniu. Mama zapytała: „ A gdzie ja mam się podziać z rodziną?”. Dostała odpowiedź: „Popatrz, tam stoi rozwalucha (ruina) idź i tam zdychaj”. Mama wtedy przekwalifikowała się w murarza. Z darni i gliny wybudowała ściany przy pomocy niani i najstarszego brata Adama. Pokryła dom belkami, sianem i ziemią. Wybudowała kuchnię. stworzyła coś, co pewnie do dzisiaj jest rewelacją na skalę kazachską: puściła dym z kuchni w kominie, który oplatał 3\4 ziemianki i dopiero ujście miał przy końcu ziemianki na dach. Dostało to nazwę “leżanka”. Na tym się sypiało, grzało zmarznięte nogi, suszyło się mokre rzeczy. Goście, którzy nas odwiedzali z podziwem kiwali głowami.
Na ogół Kazachowie języka rosyjskiego nie znali, a jeżeli już się nim posługiwali, to był to język dość karykaturalny. Chcę opowiedzieć humorystyczne zdarzenie jeszcze sprzed ucieczki chłopców do Andersa. Wracali z pola z tzw. pieriepołki (wycinania chwastów w zbożu), w grupie znajdował się mój najstarszy brat. Był najmłodszy i musiał być zawsze pierwszy do wszystkiego, aby zaimponować starszym. W czasie drogi powrotnej wyskoczył pies i zaczął szczekać na całą grupę. Któryś ze starszych powiedział do niego: „Adam pozwolisz, żeby pies na ciebie szczekał?”. Brat się schylił, podniósł kamień i rzucił w psa. Pech chciał, że trafił. Pies uciekł ze skowytem. Wydawało się, że to koniec sprawy. Późnym popołudniem przed ziemianką paliło się ognisko, do którego dorzucało się od czasu do czasu garść zielonej trawy. Zabieg ten powodował powstawanie gryzącego dymu, który odstraszał komary. Wówczas zjawiła się grupa Kazachów bardzo zdenerwowanych z tłumaczem, który odezwał się do Mamy w te słowa: Sluszaj Lena Adamowna, Twój malcziszka brosił kamieniom w maja sabaka, tri nogi slamał – adna biegajet (Słuchaj Helena Adamowna, Twój chłopiec rzucił kamieniem w mojego psa i trzy nogi złamał – pies na jednej biega). Jak długo żył brat, wspominaliśmy celność jego rzutu.
W kuchni paliło się trawą zebraną ze stepu. Nie rzucało się tego byle jak, tylko trzeba było zwinąć to w ścisły snopek, bo dłużej się palił i dawał więcej ciepła. Przed nadejściem nocy trzeba było pilnować, żeby w porę w ziemiance zatkać komin. Jeśli zatkało się za późno, woda w wiadrze była rano zamarznięta. Jeżeli za wcześnie, można było się zatruć czadem. Pamiętam takie dwa wypadki, że w czasie dnia wszyscy posnęliśmy i podtruliśmy się tlenkiem węgla. Tylko dzięki temu, że mieszkańcy złożyli nam niezapowiedzianą wizytę, wróciliśmy do grona żyjących. W Rosji nie trzeba było wizyty zapowiadać. Jeżeli przyszedł ktoś znajomy lub nieznajomy, trzeba było okazać gościnność i tak długo, jak on chciał, trzeba było go przyjmować. Przezorność, która powodowała zatykanie komina nie wynikała z tego, że byliśmy piecuchami, tylko z tego, że u nas temperatury rzędu -20 stopni nazywało się padziomkami (przymrozkami). Najniższą temperaturą jaką pamiętam było -56 stopni.
Problemy z obuwiem były ogromne. To co z Polski było zabrane, szybko się zużyło. Nikt nie liczył, że ta niewola będzie tak długo trwała. Wszyscy mówili: Rok, dwa i będziemy w domu. Sprawę rozwiązali Rumuni. Jak wspomniałem, po epidemii pryszczycy pozostało dużo surowej skóry. Zaczęli oni produkować łapcie – po rumuńsku postoły. Obecnie kojarzę to sobie z kierpcami góralskimi. Owijało się nogi szmatami, zakładało się na to kierpce, owijało rzemieniami… i to było obuwie. Zima nie wyglądała jak w naszym klimacie. Jak złapał mróz we wrześniu, to trzymał do maja, śnieg był suchy, zmarznięty i spadał z nóg jak piasek.
c.d.n.
Od autorki pracy:
Na wspomnienia Józefa Biesiadeckiego z Sybiru trafiłam nieprzypadkowo. Historię te przekazał mi ojczym, który te luźne fragmenty wspomnień spisał w jednym miejscu. Przekaz ten nigdy nie doczekał się korekty, w związku z tym postanowiłam wziąć ją w swoje ręce i przygotować do obecnej formy. Poznałam już wiele historii z okresu wojny i okupacji, lecz każda z nich była opowiedziana z perspektywy osoby dorosłej. Natomiast ta urzekła mnie tym, że jest opowiadana z punktu widzenia dziecka w wieku 3-9 lat.
Józef Biesiadecki zmarł w 2007 roku, kilka miesięcy przed śmiercią otrzymał sygnowany przez Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego Krzyż Zesłańców Sybiru. Do dzisiaj trwają poszukiwania miejsca pochówku ppor. Stanisława Biesiadeckiego, kontynuuje je syn Józefa – Konrad.
Julia Pisowłocka
Klasa 8b, Szkoła Podstawowa nr 2 im. Chwały Oręża Polskiego w Giżycku
Od redakcji:
Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie przeprowadziło 20. edycję konkursu pod hasłem Losy nasze…”, adresowanego do wszystkich mieszkańców północnej i wschodniej Polski oraz terenów przygranicznych krajów sąsiadujących. Przedmiotem konkursu są:
• fotografie,
• listy,
• dokumenty osobiste,
• pamiętniki,
• wspomnienia.
W dniu 22 października 2018 r. jury w składzie:
– Krystyna Jarosz, kustosz w Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie,
– dr Jerzy Marek Łapo, kustosz w Muzeum Kultury Ludowej w Węgorzewie,
rozstrzygnęło XX edycję konkursu „Losy nasze…” i przyjęło 37 prac odpowiadających zasadom regulaminu konkursu. Nadesłano opracowania z Polski, Niemiec, obwodu kaliningradzkiego Federacji Rosyjskiej i Kanady. Materiały świadczą o pielęgnowaniu tradycji, są dowodem dumy z przeszłości dalekiej i bliskiej.
W kategorii „Wspomnienia ” nagrodę przyznano pani Julii Pisowłockiej z Giżycka pracę pt. „Wspomnienia Józefa Biesiadeckiego z nieludzkiej ziemi Sybiru. Lata 1940-1946 (Kazachstan-Ukraina-Polska)”, Giżycko 2018.
* Polacy od dwóch stuleci zasiedlali przymusowo Kazachstan w ramach kilku fal masowych deportacji:
- pierwsza z nich przypadła na koniec XVIII wieku – byli to konfederaci barscy,
- druga w XIX wieku w latach 30., tj. po powstaniu listopadowym,
- trzecia, w latach 40., po wykryciu spisków niepodległościowych,
- czwarta, w latach 60., po powstaniu styczniowym,
- piąta, w ostatnich latach XIX wieku i na początku XX w. – uczestnicy ruchów rewolucyjnych,
- szósta, w latach 30. (wiosną 1936 r.) w wyniku likwidacji tzw. skutków eksperymentu narodowościowego, deportowani głównie z Ukrainy i Białorusi,
- siódma, w latach 40., po zajęciu przez Armię Czerwoną wschodnich terenów Polski.
Do początku XX wieku na zesłanie do Kazachstanu trafiali głównie młodzi ludzie jako żołnierze odbywający tam służbę, przy czym znaczna ich część znalazła się w wojsku karnie. Znaczną część zesłańców stanowili przedstawiciele inteligencji, w tym studenci i absolwenci uczelni, którzy włączyli się w rozwój życia gospodarczo-społecznego tych ziem, zaznaczając swoją aktywność jako pionierzy badań w wielu dziedzinach nauki.
W latach 30. XX w. na wygnaniu do Kazachstanu znalazły się całe polskie rodziny z kresów zachodnich Związku Radzieckiego. Polaków deportowano głównie do północnej części Kazachstanu. Wywieziono nie mniej niż 250 tys. osób. Zimę przetrwało nie więcej niż 100 tysięcy. W latach 40. deportowano osoby i rodziny z obszarów nadgranicznych; w pierwszej fazie na początku lat 40. – po włączeniu ziem należących przed II wojną światową do Polski, i w drugiej fazie – po zakończeniu działań wojennych i ustanowieniu granic państwowych.
Nawet po wojnie, władza sowiecka nie zaprzestała represji wobec własnych obywateli. Aresztowania i wywózki trwały aż do śmierci Stalina. Ich ofiarami byli nie tylko konfidenci nazistów. W głąb Związku Radzieckiego zostało deportowanych, albo trafiło na długie lata do więzień wiele niewinnych osób.
Po zakończeniu wojny, wielu z tych, którzy walczyli w polskim wojsku wróciło do swoich domów, które znalazły się w granicach sowieckiej Białorusi, zostali uznani za uczestników II wojny światowej. Z całej tzw. Zachodniej Białorusi i Ukrainy deportowane zostały rodziny weteranów polskiej Armii Andersa, która walczyła po stronie aliantów i brała udział w krwawym szturmie na klasztor Monte Cassino we Włoszech.
W ciągu jednej nocy – 1 kwietnia, 4 520 byłych „andersowców” zostało aresztowanych, ich własność skonfiskowano, a rodziny wywieziono do Kazachstanu i na Syberię.