Plany miałem inne, ale nie sposób rzecz jasna przejść wobec spektakularnej klęski Zełenskiego obojętnie. Tym bardziej że za sprawą kandydata prezydenckiego PO D. Tuska (który startuje pod przykrywką Trzaskowskiego) dowiedzieliśmy się, że w konsekwencji głupoty ukraińskiego prezydenta mamy dzisiaj wybór prosty – albo „silna Europa” albo (wskutek zależności od USA), niewola ruska.
D. Tusk stawiając sprawę tak prosto i jak na niego bardzo wyraziście, ułatwił rzeczywiście spojrzenie na to, co się właściwie stało w Waszyngtonie. Przyjrzyjmy się temu uważnie, żeby zrozumieć sens stojącego przed nami wyboru.
1. Zwycięstwo (w istocie pyrrusowe) Merza w wyborach w Niemczech, stworzyło w Warszawie i w Kijowie wrażenie, że oto nadchodzi czas wielkiej zmiany. Ta zmiana – w ich naiwnym, mniemaniu ma polegać na tym, że oto „Europa” wreszcie się pozbiera i stawi czoła równocześnie Ameryce i Rosji. A właściwie najpierw Ameryce (i znienawidzonemu Trumpowi), a potem Rosji. A jeszcze prościej – najpierw wyrzuci z „Europy” Amerykę, a potem … dogada się z Rosją. Bo nie będzie już obciążeń amerykańskich. I dalej – realizując szlachetne cele klimatyczne – osiągnie upragnione światowe przywództwo. Częścią tej chorej wizji, jest jakaś część Ukrainy, którą w porozumieniu z ruskimi włączy się do Unii, a także do NATO, w którym już nie będzie Amerykanów (i Brytyjczyków). To – żeby było jasne – nie jest wizja nowa i nie jest to nawet wizja wymyślona przez Merkel czy Brandta. To jest wizja Bismarcka, w której – co istotne – swoje miejsce miał już problem ukraiński (żeby było jasne – nie państwo ukraińskie).
2. Otoczony aktywną agenturą niemiecką Zełensky (co już wielokrotnie na przestrzeni ostatnich prawie dwóch lat sygnalizowałem i opisywałem), sprzymierzoną w rzeczywistości z ruskimi dysponentami, stanął nieoczekiwanie dla siebie i dla swoich mocodawców wobec ewentualności szybkiego zakończenia wojny. Dla zarysowanych w p. 1 „planów”, koniec wojny to śmiertelne zagrożenie. Dla Zełenskiego osobiście, to koniec prezydentury i – zapewne – konieczność poszukiwania zagranicznego schronienia. Ale i dla Putina początek problemów wewnętrznych o potencjalnie wielkiej skali. Po obu stronach „wojny” nie ma istotnego interesu, aby tak właśnie prowadzoną „wojnę” skończyć. Wróciliśmy bowiem do takiej „wojny”, jak trwała w latach 2014 – 2021 i stanowiła znakomite źródło bogacenia się oligarchów po obu stronach frontu. Podobna sytuacja trwa już od wielu – wielu miesięcy.
3. Inicjatywa Trumpa burzy w istocie te plany i układy. Dodatkowo zaproponowane formy wejścia Amerykanów na Ukrainę, oznaczałyby w istocie całkowite fiasko „planów Europy”, „misji Zełenskiego”, czy eldorado oligarchów po obu stronach frontu. Dla Rosji, która po klęsce w Syrii i w Algierii uzyskiwałaby pozorny sukces, stanęłoby widmo demilitaryzacji państwa, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Mając na uwadze te elementy, łatwiej zrozumieć nam postawę Zełenskiego w Białym Domu.
4. Jego zachowanie od biedy można byłoby zrozumieć, gdyby siadając do rozmowy z Amerykanami dysponował jakimiś realnymi alternatywami. A więc miałby pewność, że „Europa” po pierwsze, wyłoży zamiast Amerykanów jakieś 150 mld. dolarów zarówno na bieżący zakup zaopatrzenia wojennego, jak również na utrzymanie jego państwa. Po drugie, owa „Europa” miałaby realne możliwości, a także elementarną chęć dostarczania w ramach tych zabezpieczonych realnie środków, takie wyposażenie wojenne które pozwoliłoby realnie kontynuować wojnę. Po trzecie, owa „Europa” dałaby mu gwarancję, że wytrwa w tym zapale 3 – 4 lata – bo minimum tyle czasu potrwałaby jeszcze ta zabawa z ruskimi.
Zakładając zatem, że miałby w ręce takie karty, mógłby hipotetycznie postawić twardsze warunki. Tymczasem Zełenski dysponował wyłącznie „zachętami” do postawienia się Trumpowi i „wsparcie” przy pomocy zapewnień „o solidarności” na X. Jeśli ktoś ma tyle w ręce i odstawia taki cyrk, jak zrobił to Zełenski, to na pewno nie zrobił tego jako osoba dbająca o interesy Ukrainy i narodu ukraińskiego.
5. W poniedziałek– po spotkaniu w Londynie – Zełenski przekona się po raz kolejny, na co może liczyć od „Europy”. To będzie naprawdę bardzo bolesne i żadne popisy na X oraz uśmiechy, poklepywania po plecach i ładne zdjęcia nie zmienią faktu, iż Zełenski będzie musiał podjąć decyzję. Czy chce firmować upadek swojego państwa czy odejdzie z wmówionym mu przez wrogów Ukrainy przekonaniem, że jest „moralnym zwycięzcą” zapasów z Trumpem. Bo po raz kolejny przekona się, że poza Ameryką, nikt realnie nie jest w stanie wesprzeć Ukrainy.
6. W tym właśnie kontekście można zrozumieć tytuł tego tekstu. Swoisty gen samounicestwienia towarzyszy Ukraińcom od XVII wieku (o ile możemy mówić w tym czasie o Ukraińcach). Za sprawą Chmielnickiego odrzucili oni możliwość upodmiotowienia ziem ruskich w ramach państwa polsko – litewskiego i uzyskania swobód podobnych do mieszkańców Rzeczypospolitej. Zamiast tego wybrali popadnięcie w moskiewskie knuty i życie w carskiej niewoli przez kolejne de facto trzy stulecia. W międzyczasie umilali sobie życie kolejnymi rzeziami swoich polskich sąsiadów na tych terenach, które do schyłku XVIII wieku należały do Rzeczypospolitej. W tym czasie nie byli w stanie podjąć żadnego wysiłku, aby w ramach tego państwa, wspólnie z Polakami poszukiwać dróg do utrzymania wolności i wzmocnienia suwerenności. Przeciwnie, w momencie każdej próby czy szansy, zawsze stawali pospołu z naszymi wrogami.
Kiedy w latach I wojny światowej Historia dała im szansę wybicia się na niepodległość, oddali się wzajemnym konfliktom powołując trzy odrębne państwowości. Nie przeszkadza im to, aby do dzisiaj za fiasko tych „starań” obciążać Polaków. II wojnę światową wykorzystali przede wszystkim do tego, aby przy pomocy jednej z najbardziej zbrodniczych organizacji jaka powstała w dziejach Europy, czyli UPA, przeprowadzić czystkę etniczną na ziemiach Małopolski Wschodniej. I dzisiaj odpowiedzialnych za to ludobójstwo zbrodniarzy, czczą jako swoich bohaterów narodowych. Aż trudno pojąć jak naród i jego elity, które mogłyby się odwoływać do dziedzictwa św. Włodzimierza Wielkiego czy Jarosława Mądrego, naród, który stworzył bodaj najcenniejszy pomnik europejskiego prawa do czasów nowożytnych, czyli tzw. Ruską Prawdę, uwielbia Stepana Banderę, a swoje dziedzictwo pozwolił zagospodarować Putinowi i propagandzie rosyjskiej.
Wierzyłem gorąco – nie tylko ja – że ta wojna stanie się prawdziwym fundamentem nowej Ukrainy. Życzyłem tego z całego serca Ukraińcom żywiąc nadzieję, że scementuje nas wspólne doświadczenie dobrodziejstw ze strony ruskich. Dziś widzę, że duch banderyzmu i apologia UPA jest silniejszą ideologią państwową Ukrainy, niż miało to miejsce przed 2022 rokiem.
To jest ów gen samounicestwienia, tkwiący w ukraińskich elitach politycznych. Są one gotowi rzucić na stos swoje państwo i swój naród, byle odnotować „moralne zwycięstwo” (a w tle zarobić na swoje utrzymanie). To jest ten gen, który towarzyszył również Polakom przez parę stuleci, z którego wyrwał nas heroicznym czynem Piłsudski i pokolenie Ojców Odrodzicieli Rzeczypospolitej. Ukraińcy przejęli tę chorobę od nas, ale na swoich Ojców Odrodzicieli jeszcze się nie doczekali.
7. D. Tusk w interesie niemieckim, a nie polskim, pragnie współpracy z Ukrainą „taką jaką ona jest” i dąży teraz do tego, żeby nikt „nie wsypywał piachu w tryby” tej współpracy. Znamy istotny sens takich słów i stojących za nimi rzeczywistych intencji. Co jednak gorsze, ta choroba widzenia obecnej sytuacji wyłącznie w perspektywie okładania się pałą i oskarżaniem, kto bardziej służy Putinowi, to nic innego jak ukraiński syndrom. Polscy „liderzy” zarzucili sobie ów „ukraiński syndrom” i to w stopniu, który normalni Polacy postrzegają już dziś jako absurdalne jarzmo. Domyślam się skądinąd, że to co teraz piszę sporo osób również zakwalifikuje, jako „stajnię Putina” – po raz kolejny zresztą. Ale pal licho, teraz jest to już po prostu tylko śmieszne.
Otóż stawiam tezę, że Ukraina wkroczyła na szybką ścieżkę wiodącą do samounicestwienia. A Polska stoi dziś przed egzystencjalnym wyborem.
Ścieżka Tuska, Sikorskiego i Trzaskowskiego, czyli w ramach naiwnej i pozbawionej jakiejkolwiek treści „europejskiej solidarności” dać się pociągnąć na dno razem z Ukrainą i stać się protektoratem czy kondominium rosyjsko – niemieckim.
Ścieżka Nawrockiego, czyli stać w jednym szeregu ze Stanami Zjednoczonymi i ich aliantami, zachować podmiotowość i suwerenność i otworzyć Polsce szansę na wiodące miejsce w nowej, nieuchronnej architekturze europejskiej.
Za cztery miesiące to właśnie w tej sprawie odbędzie się w Polsce referendum. Donald Tusk ma w tym akurat rację – wybór jest prosty (choć szyk jego zdania nieprawdziwy).
Razem na dno…
Prof. Grzegorz Górski